Bliskowschodnia gra Donalda Trumpa

myslpolska.info 7 часы назад

Amicus Plato, sed magis amica veritas czyli Platon przyjacielem, ale większą przyjaciółką prawda. Prezydent USA Donald Trump mógłby powiedzieć: Izrael jest mi przyjacielem, ale ważniejsze są Stany Zjednoczone.

Od samego początku w środowisku „Myśli Polskiej” dominowało przekonanie, iż dla narodu polskiego i ogólnie Polski wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA jest lepszy, ze względu na chłodniejszy stosunek do wojny na Ukrainie. Prezydent USA Donald Trump rzeczywiście stara się zminimalizować lub choćby zakończyć wojnę, która ma miejsce na terenie Ukrainy. Jest pozbawione powszechnej w Europie rusofobii i nienawiści do prezydenta Rosji Władimira Putina. Wojnę, która dla naszego narodu jest bardzo kosztowna i bardzo niebezpieczna. W tym aspekcie prezydentura Donalda Trumpa spełnia nasze oczekiwania. Prezydent USA ma mentalność geszefciarza, a może trafniej biznesmena. Ukraina nie jest dla niego odnośnikiem ideologicznym. Chociaż wierzę w to, iż autentycznie mu zależny na tym by ludzie przestali bezsensownie ginąć na frontach. Obecny przywódca Stanów Zjednoczonych w odróżnieniu od swojego poprzednika Joe Bidena nie odczuwa potrzeby niesienia demokratury w wszystkie zakątki ziemi. Jest wstanie przehandlować wojnę na Ukrainie, gdy bardziej będzie mu opłacał się pokój.

Uważałem, iż Donald Trump jest typowym produktem starej amerykańskiej judeochrześcijańskiej prawicy i kwestię Izraela rozpatruje w kategoriach oczywistości. Był on w przeszłości bezkrytycznym stronnikiem Izraela w całej rozciągłości. Za swej pierwszej kadencji, uznał Wzgórza Golan i Jerozolimę wschodnią za część Izraela. Przeniósł choćby do Jerozolimy amerykańską ambasadę, wzbudzając wściekłość świata arabskiego. To on zaproponował utworzenie kadłubowego państwa palestyńskiego na skrawku Zachodniego Brzegu. I to on w końcu, ku uciesze Izraela zerwał porozumienie atomowe z Iranem.

Podczas obecnej kadencji jednak Donald Trump coraz bardziej zaskakuje w tym temacie. Nie jest on już wykonawcą woli państwa Izrael i jego lobby, jak widzi to wielu gorących narodowców. Dosyć twardo obstaje przy interesie Stanów Zjednoczonych, co można było zauważyć po raz pierwszy przy sprawie ceł. Media w Polsce i szerzej Europie były przekonane, iż państwo Izrael zostanie potraktowane w specjalny sposób. Jednak przywódca Stanów Zjednoczonych nałożył na Izrael dotkliwe 17% cła. Nie pomogło choćby natychmiastowe anulowanie ceł przez Izrael względem Stanów Zjednoczonych. USA musi się to opłacać – powtarzał przywódca USA.

Prezes i dyrektor generalny Democratic Majority for Israel skrytykował tę decyzję Donalda Trumpa, twierdząc, iż „nałożenie wyższego cła na Izrael, niż na Turcję czy Iran jest poważnym błędem. To działanie podważa długotrwałe i silne stosunki gospodarcze między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem, stosunki zbudowane na zaufaniu, wzajemnych korzyściach i zaangażowaniu w wolny i uczciwy handel”. Izraelski dziennik „Haarec” odnotował „może kocha Izrael, ale cła kocha mocniej”. Premier Izraela Benjamin Netanjahu robił dobrą minę do złej gry. Nie spodziewał się tak twardej polityki ze strony prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. Musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę. gdyż Stany Zjednoczone to najpoważniejszy partner handlowy i najbliższy sojusznik polityczno-wojskowy Izraela”. Prezydent Donald Trump przetrwał krytykę mediów i żydowskiego lobby. Pozostawał nieugięty.

W systemie wartości prezydenta Donalda Trumpa, istotniejsze od poklepywania po plecach jest skuteczność, wygrana i interes Stanów Zjednoczonych. Korzystne dla rządu Binjamina Netanjahu i lobby syjonistycznego decyzje Trumpa nie wynikały głównie z jego autentycznej proizraelskiej postawy, ale z jego chłodnej kalkulacji. Przykładem jest kwestia palestyńska. W trakcie kampanii wyborczej przed swoją pierwszą kadencją zachowywał daleko idącą neutralność wobec konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Inaczej było w drugiej kadencji, gdzie jawnie wspierał politykę Binjamina Netanjahu. Ale wynikało to w znacznej mierze z tego, iż jego przeciwnikiem był mesjanistyczny Demokrata Joe Biden. Wyraźny różnice, kontrast, spór – był niezbędny do pozyskiwania radykalnego elektoratu przed wyborami. Słusznie zauważył politolog dr Wiesław Janowski, iż krytyka ze strony Joe Bidena czy Baracka Obamy wynikała, nie z antysyjonistycznej postawy, tylko nienawiści do nacjonalizmu premiera Netanjahu i jego jeszcze radykalniejszych koalicjantów. Jest to zderzenie skrajnie szowinizmu syjonistycznego, z liberalno-lewicowym syjonizmem. Gra ta została znakomicie rozszyfrowana przez obecnego lokatora Białego Domu.

Donald Trump zatriumfował nad Demokratami już dwukrotnie. Dzisiaj nie musi już grać na kolejną kadencję i ma możliwość realizacji swoich imperialistycznych celów w polityce zagranicznej. Izrael nie jest głównym punktem odniesienia, a tylko istotnym elementem gry geopolitycznej. Decyzji w sprawie żydowskich nabytków terytorialnych oczywiście nie cofnie, bo nie ma w tym żadnego interesu. Ale jego działania są nakierowane na inne, dla Stanów Zjednoczonych, dużo ważniejsze sprawy. To Grenlandia, Kanada i Kanał Panamski. To bezpieczna granica z Meksykiem. To złoża przegrywającej wojnę z Rosją Ukrainy i bogactwa państw Afryki. To w końcu chęć robienia interesów z Arabią Saudyjską, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi czy Omanem. Idzie nie tylko o pieniądze, ale próbę wyrwania lub przynajmniej poluzowania pozycji, tych państw z kręgu BRICS+.

To nie kto inny, tylko obecny prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump sprzeciwił się kolejnej izraelskiej próbie zbombardowania Iranu. To obecny lokator Białego Domu prowadzi daleko posunięte rozmowy z Omanem dotyczące losów Huti w Jemenie. To właśnie jemu udało się dojść do porozumienia z radykalną grupą bezspornie wspieraną przez Iran, która atakowała statki na Morzu Czerwonym i Kanał Sueskim. Wymuszony sytuacją rozejm wzbudził wręcz wściekłość nacjonalistów w Izraelu i prasie proizraelskiej w Stanach Zjednoczonych. Ale Donald Trump zrozumiał, iż dalsza wojna jest finansowo zupełnie nieopłacalna dla Waszyngtonu. Lepiej zawrzeć zgniły kompromis, niż ładować pieniądze w worek bez dna.

Według proizraelskiego lobby, prezydent Trump za plecami Tel-Awiwu rozpoczął niejawne rozmowy między USA i Hamasem dotyczące rozejmu i wznowienia dostaw pomocy humanitarnej do Gazy. Izraelskie elity i konserwatywno-nacjonalistyczne media uważają, iż te działania powodują coraz większe pęknięcia miedzy Waszyngtonem, a Tel-Awiwem/Jerozolimą. Prawicowa prasa w Izraelu zarzuca prezydentowi Donaldowi Trumpowi, iż ulega palestyńskiej presji i działa na niekorzyść Izraela. Z kolei dziennik „Haarec” napisał, iż Donald Trump wywiera presję na izraelski rząd, by ten zgodził się na zawieszenie broni przed wizytą prezydenta USA, bo w przeciwnym razie „Izrael zostanie pozostawiony samemu sobie”. Za taką postawę Donald Trump jest krytykowany nie tylko w Izraelu czy Stanach Zjednoczonych. W Polsce fałszywą proizraelskość zarzucali prezydentowi USA między innymi Konstanty Gebert (Dawid Warszawski) czy dr Marek Migalski.

Jednak w tym tygodniu Donald Tramp poszedł znacznie dalej. Wezwał, by wznowić wbrew Izraelowi pomoc humanitarną dla Strefy Gazy i jak to określił, by „Gazę traktować dobrze”. Tramp zagrał propalestyńską kartą Bidena, czyszcząc ją z bidenizmu (pseudohumanistycznych frazesów). Nie oznacza to tego, iż prezydent Stanów Zjednoczonych stał się entuzjastą sprawy palestyńskiej. Znaczy to tyle, iż ma realny interes do załatwienia na palestyńskiej ziemi. Potrzebuje spokoju na Bliskim Wschodzie. Przemawiając 15 maja w Katarze oświadczył, iż chce, aby to Stany Zjednoczone Ameryki „przejęły” Strefę Gazy i przekształciły ją w „strefę wolności” dla dobra wszystkich jej mieszkańców. Prezydent Donald Trump powiedział: „Mam koncepcje dla Strefy Gazy, które uważam za bardzo dobre: uczynić ją strefą wolności, pozwolić Stanom Zjednoczonym się zaangażować i uczynić ją po prostu strefą wolności’. Pomysł może się wydawać całkowicie oderwany od rzeczywistości. Ale trzeba brać pod uwagę, iż Izrael zacieśnia oblężenie Strefy Gazy i kontynuuje militarny atak na palestyńską enklawę. Działania Izraela są bezlitosne i krwawe. Palestyńczycy giną masowo, w znacznej części są to dzieci. W takiej perspektywie propozycja prezydenta USA, przypartym do muru Palestyńczykom może wydać się atrakcyjna. Biorąc pod uwagę to, ze wcześniej była mowa o ich całkowitym wysiedleniu.

Jeszcze mniej realne wydawało się normalizowanie stosunków z nowymi władzami Syrii. Jednak prezydent USA z dnia na dzień, nieoczekiwanie zniósł wszystkie sankcje nałożone przez jego kraj na Syrię. Decyzja Trumpa była pewnym zaskoczeniem choćby dla amerykańskiej dyplomacji, która negocjowała z syryjskim rządem warunki zniesienia sankcji. Jednym z nich było zobowiązanie o ochronie mniejszości. To realny problem, biorąc pod uwagę niedawne starcia sił rządowych ze zbrojnymi grupami mniejszości religijnej alawitów oraz wspieranych przez Izrael druzów. Trump jest politykiem siły, i zdaje sobie sprawę jak kartami różnorakich mniejszości grają jego przeciwnicy. Podobni za namową przywódców Arabii Saudyjskiej Mohammeda bin Salmaniego i Turcji Receptem Erdoğanem spotkał się z prezydentem Syrii Ahmadem Asz-Szara. Trzeba odnotować, iż obecny prezydent Syrii Asz-Szara to dawny wróg USA i całego świata zachodniego Abu Muhammad al-Dżaulani. Był on przywódcą fundamentalistycznej i dżihadystycznej organizacji terrorystycznej Dżabhat an-Nusra (2012–2017) oraz dowódcą ugrupowania Hajat Tahrir asz-Szam, które obaliło w grudniu 2024 roku władzę prorosyjskiego Baszara el-Asada w Syrii. Lobbing trampizmu działa. Agencja Reutera podała, iż podczas niedawnego spotkania z amerykańskim konserwatystą Jonathanem Bassem prezydent Syrii Ahmed asz-Szara miał zaproponować budowę Trump Tower w Damaszku i sojusz przeciwko Iranowi. Miał opowiadać się za współpracą z Arabią Saudyjską, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Turcją. Nie wykluczył choćby ułożenia poprawnych stosunków z Izraelem.

W polityce nie ma przyjaciół ani wrogów. Są interesy. Rozumie to Viktor Orbán, George Simion, Recep Tayyip Erdoğan i doskonale to rozumie właśnie Donald Trump. Nie rozumieją tego mesjaniści w Polsce, którzy opanowali scenę polityczną. Prezydent Stanów Zjednoczonych nie zabrał ze sobą do państw arabskich ideologów i obrońców „praw człowieka”. W jego delegacji znaleźli się Elon Musk (Tesla), Andy Jassy (Amazon), Larry Fink (BlackRock) oraz Sam Altman (OpenAI). Oni chcą robić interesy, a prezydent USA widzi w tym szansę na budowę potęgi swojego państwa. jeżeli Izrael stanie na drodze interesom Stanów Zjednoczonych, to Tramp nie będzie się wahał po jakiej stronie stanąć. Ma rację Konstanty Gebert, który gdzieś napisał, iż niewykluczone, iż Benjamin Netanjahu zatęskni za przewidywalnym Joe Bidenem. Dzisiaj choćby on zrozumiał, iż żyje w erze trumpizmu i gra realnymi kartami, które są na stole.

Łukasz Jastrzębski

Fot. The White House

Myśl Polska, nr 21-22 (25.05.1.06.2025)

Читать всю статью