
Moim zdaniem sprawa jest zasadniczo prosta, choć intelektualnie wymagająca. Jeśli prawica w Polsce ma wypracować wspólny program gospodarczy, to nie na poziomie szczegółowych rozwiązań politycznych, lecz na poziomie wspólnego fundamentu analitycznego. Tym fundamentem może być tylko Austriacka Szkoła Ekonomiczna (ASE) – z Misesem, Hayekiem, Rothbardem, Hoppe czy Milei jako jej współczesnymi punktami odniesienia.
Nie dlatego, iż ASE jest ideologicznie prawicowa, lecz dlatego, iż jest jedyną szkołą ekonomiczną, która dostarcza spójnego opisu mechanizmu rynku, ceny, kapitału, przedsiębiorczości i informacji – bez którego wszelka prawicowa polityka gospodarcza pozostaje zbiorem intuicji, emocji i doraźnych interesów. Co więcej, jest to szkoła rozpoznawalna, zrozumiała i akceptowalna dla znacznej części prawicy, a dla reszty możliwa do przyjęcia bez intelektualnej kapitulacji.
Tak właśnie powstała Konfederacja: wolnościowcy przekonali narodowców nie do libertarianizmu jako ideologii, lecz do austriackiej logiki ekonomicznej. Dziś Bosak, Tumanowicz czy Wawer nie muszą być libertarianami, by rozumieć kalkulację ekonomiczną, rolę cen i destrukcyjność interwencjonizmu. Co istotne, nie jest to import amerykański. Polska miała przed wojną własne, silne środowisko ekonomistów zbliżonych do ASE: Rybarskiego, Krzyżanowskiego, Heydla, Taylora, Zawadzkiego, Stefuńskiego, Cybichowskiego — ludzi formujących myśl ekonomiczną obozu narodowego. Po wojnie tę linię myślenia w szczątkowej formie kontynuował Kisielewski. To nie była marginalia, lecz główny nurt polskiej refleksji ekonomicznej II RP.
Dlatego twierdzenie, iż dziś naturalnym miejscem dla tej tradycji byłby sojusz narodowców z wolnościowcami w postaci Konfederacji, a nie etatystyczna kontynuacja sanacyjno-socjalistyczna, reprezentowanego przez Zjednoczoną Prawicę, jest tezą historycznie i intelektualnie spójną. Jeśli w Polsce ma istnieć realna polaryzacja, to nie między pobożnymi i bezbożnymi socjalistami, lecz między etatystyczną lewicą a wolnorynkową prawicą. Zarówno PiS, jak i KO są odmianami socjaldemokracji, różniącymi się głównie narracją obyczajową, a nie poglądami ekonomicznymi.
Kluczowe jest jednak jedno nieporozumienie, które trzeba przeciąć. ASE nie jest programem politycznym. Nie jest instrukcją zarządzania państwem, nie jest konstytucją, kodeksem drogowym ani projektem systemu ochrony zdrowia, edukacji, finansów etc. Jest ramą analityczną opisującą proces rynkowy, rolę przedsiębiorczości, problem kalkulacji ekonomicznej i rozproszonej wiedzy. Jest dla polityki tym, czym fizyka jest dla inżynierii: opisuje prawa, nie rysuje mostów.
Dlatego zarzut, iż ASE nigdzie nie została wdrożona w czystej postaci, jest intelektualnie jałowy. Nigdzie nie wdrożono też czystego keynesizmu, monetaryzmu, ordoliberalizmu czy ekonomii behawioralnej. Państwa zawsze operują mieszaninami szkół. Pytanie nie brzmi: czy wdrożono ASE?, lecz: która logika reform była najmniej destrukcyjna. Prywatyzacja w Polsce po 1989 roku była procesem odkrywania cen i alokacji kapitału — dokładnie w sensie austriackim. Deregulacje sektorowe opierały się na hayekowskiej krytyce centralnego planowania. Akceptacja upadłości jako elementu zdrowej gospodarki to Mises i Schumpeter. Nawet Friedman przyznał, iż monetarne rozumienie inflacji Hayeka i Misesa było pierwotnie trafne. To, co wyrwało Polskę z realnego socjalizmu, było austriackie w logice — to, co ten proces spowalniało — antyaustriackie.
Często powtarza się też zarzut niefalsyfikowalności ASE. To nie jest krytyka teorii, lecz jej karykatury. Austriacy nie twierdzą, iż ekonomii nie da się badać empirycznie. Twierdzą, iż gospodarka jest systemem procesowym, w którym izolowanie zmiennych jak w laboratorium bywa metodologicznie błędne. To nie antynauka, lecz ostrożność analogiczna do tej, jaką fizyka stosuje wobec systemów złożonych i niestacjonarnych. Hayek dostał Nagrodę Nobla właśnie za analizę informacji w takich systemach — tam, gdzie centralny eksperyment jest niemożliwy.
Zarzut, iż II RP była biedna mimo obecności ekonomistów zbliżonych do ASE, również nie wytrzymuje krytyki. Bieda II RP była skutkiem historii, struktury i punktu startowego, nie teorii Rybarskiego czy Krzyżanowskiego. Gdybyśmy oceniali szkoły ekonomiczne po poziomie PKB państw w momencie ich artykulacji, musielibyśmy odrzucić keynesizm z powodu Wielkiej Brytanii lat 40-tych i model skandynawski z powodu biedy Szwecji sprzed wieku. Teorie ocenia się po implikacjach logicznych, nie po fotografiach historycznych.
ASE bywa też krytykowana jako zbyt tolerancyjna. To prawda – ale nie w sensie doktrynalnej pustki. ASE nie narzuca jednego modelu instytucjonalnego — dopuszcza różne konfiguracje, pod warunkiem rozumienia mechanizmów. "Może istnieć" nie znaczy "jest optymalne". ASE nie mówi: zlikwidować wszystko, co stworzył socjalizm, lecz: rozumieć konsekwencje, zanim coś wprowadzisz lub zlikwidujesz. To nie doktryna totalna, lecz teoria procesów.
Argument o marginalności ASE jest z kolei argumentem politycznym, nie naukowym. Nauka nie działa przez głosowanie. Ekonomia behawioralna była marginalna, zanim dostała Nobla. Public choice Buchanana była marginalna, zanim stała się kluczem do rozumienia polityki. Hayekowska teoria informacji była marginalna, zanim stała się fundamentem współczesnej ekonomii i informatyki. Marginalność nie obala prawdy – często ją zapowiada.
Dlatego ASE jest prawicy potrzebna nie jako dogmat, lecz jako wspólny język. Lewica ma keynesizm fiskalny. Centrum ma technokrację monetarną. Prawica bez wspólnego języka ekonomicznego zawsze będzie zbiorem plemion, nie obozem politycznym. ASE daje minimum intelektualnej spójności, bez którego żadna prawica nie stworzy sensownego programu gospodarczego.
Prawica, która nie rozumie ekonomii, zawsze przegra z lewicą, która rozumie władzę. ASE nie gwarantuje zwycięstwa. Jednak bez niej porażka jest strukturalnie nieunikniona.
Grzegorz GPS Świderski
]]>https://t.me/KanalBlogeraGPS]]>
]]>https://Twitter.com/gps65]]>
]]>https://www.youtube.com/@GPSiPrzyjaciele]]>










