Kompas prof. Schlevogta nr 24: Dyplomacja przez rozprucie – autodestrukcyjna podróż starej Europy po Waszyngtonie Przeciążeni w domu, goście Białego Domu ze starej Europy zamienili godność i honor na nieuchwytne gwarancje bezpieczeństwa. Misja samobójcza."

grazynarebeca5.blogspot.com 2 часы назад


Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? (Mk 8,36)

Uroczystość prezydenta Ukrainy Władimira Zełenskiego w Białym Domu 18 sierpnia 2025 roku była mistrzowskim pokazem tragikomedii.
Nic dziwnego. Pod miażdżącym ciężarem oczekiwań aktor, który stał się bohaterem wojennym, po prostu wrócił do formy, uciekając się do swojego największego talentu: grania na własny koszt – wywołując śmiech choćby u Thalii, Muzy Komedii. To nie jego wybryki – tragiczny scenariusz przedstawiony w komicznej formie – wstrząsnęły światem, ale zdumiewający widok europejskich sterników, zredukowanych do ochroniarzy Zełenskiego, podążających posłusznie śladami swojego mocodawcy: Zełenski inscenizował; Stara Europa poddała się w haniebny sposób. Uwikłani w wyścig szczurów o bezpieczeństwo – przeciążeni w kraju, a jednocześnie starający się chronić Ukrainę – przywódcy starego kontynentu odgrywali potulnych błagalników pod adresem Pennsylvania Avenue 1600. Optyka przypominała starożytny grecki obrzęd hiketeía (ἱκετεία), w którym pozory są najważniejsze – lekcja, której politycy nigdy nie zapominają. 1. Stara Europa wykrwawia się w Białym Domu: Polityczna autopsja Nie dajmy się zwieść: obraz europejskich przywódców skazanych na siedzenie przed biurem Trumpa niczym petenci na dworze monarchy (rysunek 1) był wygenerowanym przez sztuczną inteligencję fałszywką, ironicznie rozpowszechnianą jeszcze przed spotkaniem. Jego publikacja jest przykładem klasycznego fortelu polegającego na wykorzystaniu pojedynczego zmanipulowanego przypadku, by podważyć całą narrację – w tym przypadku samoponiżanie się Europy. Jednak rozgrywający się spektakl nie wymagał manipulacji; upokorzenie było prawdziwe.
Rysunek 1

Aby przygotować grunt pod swoją grę o władzę, prezydent Trump ustawił swoich wysoko postawionych gości – niczym pionki na szachownicy – ​​wokół stołu, gdzie pozycja oznaczała status i przychylność. Zełenski stał tyłem do kamer; Trump, jak można było się spodziewać, zdominował kadr, pławiąc się w globalnym świetle reflektorów. W teatralnym geście, ekstrawagancki prezydent USA, prawdziwy showman, przekształcił majestatyczną salę konferencyjną – rzekome epicentrum wysokiej dyplomacji – w swoją prywatną, transmitowaną w telewizji salę lekcyjną. Na oczach kamer, po kolei wzywał zagranicznych dygnitarzy, niczym nieudolnych i niechętnych uczniów, którzy zostali wezwani do tablicy, by recytować pod czujnym okiem nauczyciela. Zanim z ust gości zdążyło wydobyć się choć jedno słowo, Trump zasypał ich sowitymi pochwałami za każdą powierzchowność – na przykład komplementując opaleniznę kanclerza Niemiec Friedricha Merza, a nie jego intelekt – wprawiając krytyków w osłupienie z powodu postrzeganej protekcjonalności. Ten odcinek na żywo przywołał wspomnienia kultowego reality show Trumpa „The Apprentice”, zorganizowanego konkursu kandydatów walczących o jego względy. Jedynie jego budzący grozę slogan – „Jesteście zwolnieni!” – wygłaszany uczestnikom z determinacją i bezwzględnością, był wyraźnie nieobecny… na razie. O dziwo, kurtyna dopiero co się podniosła. Przywódcy Europy, co prawda, nie ściskali kolan swoich przełożonych jak w greckim rytuale błagalnym. Mimo to uczestniczyli w zdumiewającym pochodzie graniczącym z slapstickiem: obsadzeni w roli nieświadomych statystów w tandetnej produkcji, posłusznie maszerowali za Donaldem Trumpem przez przesiąknięte władzą korytarze Białego Domu (Ilustracja 1) – ceremonia odarta z godności, widowisko pozbawione honoru. I oto, groteskowa parada uległości, przywołująca klasyczne obrazy: gąski drepczące za matką, uczniowie skradający się za dyrektorem, żołnierze maszerujący sztywnym krokiem za dowódcą, uważający, by nie złamać szyku – upokorzenie ubrane w paradę, każdy krok potęgujący ponury spektakl podporządkowania. Główna nagroda dla skradających się – i tonących – europejskich dygnitarzy? Uprzywilejowane zbliżenie władczych pleców Trumpa. Chociaż ten poniżający teatr – makabryczny karnawał władzy i uległości, absurdalny w formie, tragiczny w znaczeniu i bezczelny w swoim narzucaniu – wystarczył, by zachwiać fundamentami globalnego prestiżu Europy, prawdziwy horror, mroczniejszy i bardziej bezlitosny – Trumpowska wersja Nocy Świętego Bartłomieja – miał dopiero nadejść, z koszmarną precyzją. W posunięciu żywcem wyjętym z podręczników zarządzania, Donald Trump, samozwańczy władca świata polityki, zmusił przywódców Europy, by niczym zaniepokojeni podwładni zasiedli za zdecydowanym biurkiem szefa (Rysunek 2). Rysunek 2

Postawa gości przywodziła na myśl niepokój starożytnych greckich suplikantów drżących przed nieugiętym bożkiem, podczas gdy amerykański głównodowodzący emanował ostentacyjnie nonszalancką aurą – nieprzenikniony i triumfujący na własnym terenie – jakby sam świat był jedynie sceną jego panowania. Jako elementarz zarządzania, rozważmy to: W jaskrawym kontraście do swobodnego siedzenia na kanapie, układ naprzeciwko biurka zmusza podwładnego do konfrontacji z przełożonym przez dosłowny i symboliczny mur władzy. Ustawiając szefa i podwładnego w sztywnej opozycji, układ miejsc wzmacnia formalną hierarchię i odgórną kontrolę. Bariera fizyczna narzuca dystans psychologiczny, który zniechęca do otwartości, tłumi dialog i tłumi iskry kreatywności pod duszącą zasłoną sztywnego, autorytarnego dowodzenia. Po drugiej stronie tej przepaści każda postawa i gest są wyważone, każde słowo ograniczone, podczas gdy rozwija się subtelny teatr władzy. Stanowiąc silny środek sygnalizacyjny, pozycja władzy rzuca długi cień na każde pomieszczenie. Emanując autorytetem z niepodważalną jasnością, może okazać się skuteczna podczas ocen okresowych lub spotkań dyscyplinarnych; jednak w większości innych sytuacji przynosi odwrotny skutek, tworząc dystans i napięcie. Właśnie z tego powodu dobrze zarządzane organizacje zwykle unikają jej, choćby w formalnych interakcjach między przełożonymi a podwładnymi. W przypadku wspólnych obrad pozornie równych sobie osób na najwyższych szczeblach globalnej władzy politycznej, takie inscenizowane demonstracje dominacji stają się tym bardziej nierozsądne – wyrządzając szkody wykraczające poza zwykły wygląd, podważając zaufanie i współpracę w ponurym spektaklu zastraszania. Obraz symbolicznego podporządkowania Europy w Białym Domu stanowi jaskrawy kontrast z wcześniejszą sceną, w której sam Trump wydawał się przyćmiony przez nieustępliwą obecność europejskiego przywódcy – uwiecznionego na ikonicznym zdjęciu ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel, wpatrującej się w niego stalowym wzrokiem podczas szczytu G7 w La Malbaie w Quebecu 9 czerwca 2018 roku (rysunek 2). W tej zastygłej chwili niewypowiedziana hierarchia została obnażona. Co ciekawe, rzecznik Merkel udostępnił wówczas na Twitterze to zdjęcie z G7 – choć niepochlebne dla prezydenta USA – co było zuchwałością niemal niewyobrażalną w dobie dominacji Trumpa. Zdjęcie natychmiast rozprzestrzeniło się wirusowo po całym świecie, utrwalając upokorzenie Trumpa w globalnej świadomości i przekształcając ulotny moment dyplomatyczny w trwały symbol europejskiej determinacji i amerykańskiego zażenowania. W zaskakującym odwróceniu ról – niemal rewanżu – zdjęcia upokarzającej sceny z barierą przy biurku, której każdy pewny siebie i szanujący się przywódca unikałby ze względu na jej niezręczną i upokarzającą symbolikę, zostały tym razem z dumą opublikowane na stronie Białego Domu na Facebooku, z hasłem „Pokój przez siłę”. Mając na uwadze ugruntowaną funkcję sygnalizacyjną miejsc siedzących, przekaz nie pozostawiał wątpliwości: zdjęcia miały ukazywać osobistą dominację Trumpa, a nie potęgę płynącą ze wspólnego, zgodnego stania równych sobie. Co gorsza, prezydent USA, który sam siebie nazywa „prezydentem pokoju”, gwałtownie wyprosił swoich wysoko postawionych europejskich gości z Gabinetu Owalnego w trakcie dyskusji, każąc im czekać w Sali Roosevelta, podczas gdy on sam przeprowadzał czterdziestominutową osobistą rozmowę z prezydentem Rosji Władimirem Putinem – rozmowę, która równie dobrze mogłaby poczekać do momentu, gdy dygnitarze wyjdą.

Przesłanie nie mogło być jaśniejsze: „Zejdźcie z drogi, dzieci – dorośli rozmawiają”. Nawet w najskromniejszych rodzinach takie przerwanie, bez ważnego powodu, zostałoby odebrane jako ostra zniewaga; na szczycie globalnej potęgi równało się bezczelnej, pogardliwej zniewadze. A jednak zamiast wyjść w proteście, umniejszeni europejscy przywódcy milczeli, pozwalając jedynie sztywności ich postaw i napięciu wyrytemu na twarzach zdradzać tlącą się pod spodem dezaprobatę – każdy fizyczny sygnał jednoznacznie sygnalizował, iż zostali potraktowani jak uczniowie wyrzuceni z klasy (rysunek 2). W tej zawiłej grze wydarzeń kontrast sprawia, iż ​​przekazy są żywe i jednoznaczne. Nigdzie nie jest to wyraźniejsze niż w oszałamiających skrajnościach – i oszałamiającej nieprzewidywalności – performatywnej dyplomacji Trumpa. Zanim świat rozegrał nieustanny dramat sceniczny, w którym każda postawa, gest i spojrzenie niosły przesłanie równie ostre, co oszałamiające – szokujące, dezorientujące i wymagające uwagi. Z jednej strony prezydent USA, niczym polityczny kameleon, zmusił Merza, Macrona i ich współpracowników do gnicia w przedsionku 18 sierpnia 2025 roku, a ich upokorzenie zostało ukazane na oczach wszystkich. Z drugiej strony, Trump rozwinął czerwony dywan przed Putinem na szczycie w Anchorage 15 sierpnia 2025 roku (rysunek 3). Chwilami jego zachowanie ocierało się o szacunek, jak na przykład wtedy, gdy spontanicznie oklaskiwał swojego rosyjskiego gościa, a ostateczne powody prawdopodobnie znał tylko amerykański gospodarz. Rysunek 3

Kontrast w traktowaniu i rezultatach nie mógł być ostrzejszy, wymierzony z nieomylną, zimną precyzją gilotyny: ponure, apatyczne twarze poniżonych europejskich przywódców, obnażające gorycz haniebnego publicznego upokorzenia, wyraźnie kontrastowały z promiennym, niemal triumfalnym uśmiechem prezydenta Rosji. Bezlitosny akt wymuszonego zestawienia dokonany przez Trumpa z bezlitosną siłą i przenikliwą jasnością wbił w sedno przekazu: honor dla zwycięskiej Rosji, hańba dla pokonanej Europy. To zróżnicowane traktowanie dało wgląd w kolejną, bardziej ogólną różnicę: wyraźną rozbieżność w preferowanej metodzie i stylu dyplomacji. Jak wyraźnie pokazała jego euforia i zachwyt na szczycie z Putinem, Trump preferuje inscenizowane, osobiste spotkania dwustronne nad powolnym budowaniem wielostronnego konsensusu. Waga, jaką 47. prezydent przywiązywał do tego pamiętnego spotkania z Putinem na Alasce, została teatralnie podkreślona w prawdziwie surrealistycznej chwili: ukoronowany czapką baseballową z śmiałym napisem „Trump miał rację we wszystkim!”, dumnie i z euforią uniósł w górę zdjęcie obu mężów stanu ze szczytu, podarowane mu przez Putina. Niezadowolony z ekstrawagancji, entuzjastycznie nastawiony amerykański dowódca posunął się choćby do obietnicy złożenia autografu Putinowi na zdjęciu, jakby rosyjski sternik był oddanym fanem MAGA.

Prezydent USA Trump trzyma zdjęcie ze szczytu w Anchorage w 2025 roku z prezydentem Rosji Putinem, Biały Dom, 22 sierpnia 2025 r. © Chip Somodevilla / Getty Images

Dopiero pod nieobecność Trumpa na krótko ukształtował się oparty na pluralizmie paradygmat dyplomatyczny, preferowany przez Starą Europę – ideał równych sobie decydentów o sprawach międzynarodowych w ramach rady zbiorowej, a nie jednego suwerennego trybunału. Stało się to podczas nieformalnych rozmów wielostronnych Władimira Zełenskiego z jego europejskimi kolegami w ambasadzie Ukrainy w Waszyngtonie, 18 sierpnia 2025 r. (rysunek 3). W świecie zdominowanym przez jedną, wyłaniającą się obecność, był to ulotny etap kruchego parytetu, w którym władza była dzielona, ​​słowa płynęły swobodnie, a cień dominującej postaci po raz pierwszy zniknął. 2. Rytualne samobójstwo w starej Europie: Tajemnicza zagadka W starożytnej Grecji błaganie błagalnika w sanktuarium mogło nabrać wagi dzięki groźbie samobójstwa. Po wielu wiekach wyłoniła się przerażająca paralela do tego przerażającego rachunku: rytualne zbiorowe samozagłada europejskich elit w makabrycznej rzezi w Pensylwanii w 1600 roku. W ostatecznym rozrachunku zagadka pozostaje nierozwiązana: dlaczego czołowi europejscy przywódcy – postaci takie jak niemiecki kanclerz federalny, prezydent Republiki Francuskiej i brytyjski premier – zgodzili się na katastrofalne samospalenie, które sprawiło, iż Bismarck, de Gaulle i Churchill zwijali się w grobach? Błazenada Zełenskiego była przewidywalna; Całkowita kapitulacja Europy była dramatycznym objawieniem – uderzającym z tak bezwzględną siłą, iż choćby Klio, Muza Historii, i Melpomena, Muza Tragedii, zdawały się osłupieć. Jest oczywiste, iż służalczy błagalnicy w Białym Domu kierowali się splątaną siecią motywów, a za sznurki pociągały emocje. Które konkretne nici, obnażone pod bolesnym nadzorem, okazały się decydujące? Czy gośćmi kierowała nadmierna ostrożność, sparaliżowany strachem, zniewolony tchórzostwem, czy też uwiedziony przebiegłą maskaradą – kunsztowną iluzją sprytnego działania poprzez odmowę śmiałego działania? Anatomia ich słabości pozostaje zagadką, owinięta tajemnicą, ukryta w enigmie; Pewność pozostaje irytująco nieosiągalna, jak to często bywa, gdy zgłębia się korzenie ludzkiej słabości – równie nieuchwytne, jak europejska odwaga w dzisiejszych czasach. Jednakże szokujący rezultat zbiorowego, politycznie samobójczego samoponiżenia i zniewolenia Starej Europy podczas ich pielgrzymki do Białego Domu jest niepodważalny. Na początek, Merz, Macron i reszta ich świty okazali się całkowicie nieskuteczni przed Trumpem. Jak można było przewidzieć, ten silny człowiek, łamiący normy i bezlitosny, nie zachowywał się jak typowy dobroczyńca wobec swoich petentów. Można podejrzewać, iż prezydent USA nie znał starożytnego kodeksu wzajemnej prośby ani kar za niewywiązywanie się z zobowiązań: w starożytnej Grecji potencjalny dobroczyńca, który odmawiał ochrony prawowitemu petentowi, tracił zarówno honor, jak i moralną legitymację – i ryzykował gniew bogów.

Z samej swojej natury tytan w Białym Domu kłania się jedynie sile i stanowczości, gardząc wszystkim innym; gdy staje przed koniecznością poddania się wojsk, kieruje się instynktem i nie bierze jeńców. A jednak emisariusze nie oferowali niczego poza pochlebczymi pokazami słabości – widowiskiem służalczości tak skrajnej, iż aż trudno w to uwierzyć, pozostawiającym pytanie, jak doświadczeni mężowie stanu mogli pomylić pochlebstwa z wpływami. Nie osiągając niczego realnego, namacalnego, członkowie służalczej delegacji ze Starej Europy – operującej wyłącznie monetą służalczości – poświęcili własną godność i honor. Co gorsza, zbezcześcili również tę samą najcenniejszą i najbardziej egzystencjalną formę niematerialnego kapitału, należącego do narodów, którym mieli służyć. Ofiarowując na ołtarzu nieubłaganej potęgi rdzeń zarówno siebie, jak i swoich krajów, pogłębili zadane sobie rany, nakładając hańbę na nadchodzącą ruinę gospodarczą. W konsekwencji swojej hańby czołowi przywódcy Europy roztrwonili swój kapitał polityczny – przede wszystkim wiarygodność – tracąc jednocześnie resztki globalnej miękkiej siły – zakorzenionej w szacunku, jakim ich niegdyś darzono – i, poprzez nieśmiałość, którą rozgłaszali światu, podkopali choćby swoją zdolność odstraszania. Co zdumiewające, pogłębili swoją hańbę, nie zyskując niczego w zamian, choćby żelaznych amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa – wielce wychwalanego „backstopu”, zapożyczonego z krykieta i baseballu, gdzie oznacza on ostatnią linię obrony – dla Ukrainy. Aby pojąć skalę tego podwójnego nieszczęścia, rozważmy przeformułowane wyzwanie Marcana o straszliwym znaczeniu: Cóż bowiem za korzyść odniesie naród, jeżeli straci nie tylko świat, ale i samą duszę? ─────────────────────── ⁂ ───────────────────────── Podsumowując: Kiedy aktor wciela się w klauna, jest to sztuka; kiedy przywódcy podążają za jego przykładem, jest to upadek. Niesławna wizyta w Białym Domu 18 sierpnia, daleka od snu nocy letniej, jasno pokazała, iż ​​czas politycznej pantomimy dobiegł końca, a jej szaleństwo zostało obnażone na oczach wszystkich – pozostawiając jedynie cień utraconej godności i honoru. Zamiast tego zdezorientowani i miotający się nawigatorzy, kierujący współczesnym, antyrosyjskim kursem Starej Europy, muszą wykuć mądrzejszą, bardziej pomysłową strategię, aby uciec od dysfunkcjonalnego wyścigu szczurów o bezpieczeństwo i zapobiec temu, by upragniona ochrona ogarniętej wojną Ukrainy wymknęła im się z rąk niczym dym. Jasna strona po katastrofalnym samozniszczeniu Europy w waszyngtońskich korytarzach imperium polega na tym, że: Z konieczności poszukiwanie fundamentalnego, trwałego rozwiązania dotyczącego optymalnego porządku globalnego musi teraz wychodzić z głowy, a nie z wnętrzności, wypędzając głupotę i instynkty do annałów historii. [Część 4 z serii o europejskiej obronie. Ciąg dalszy nastąpi. Poprzednie felietony z serii: Część 1, opublikowana 19 marca 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 14: „Cokolwiek trzeba” – euromaniacy ponownie wykorzystują błąd zagrożenia Część 2, opublikowana 14 maja 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 15: Kakistokratyczni spekulanci obronni niszczą Europę; Część 3, opublikowana 30 sierpnia 2025 r.: Kompas prof. Schlevogta nr 23: Sztuka tragikomedii politycznej – podręcznik Zełenskiego




Przetlumaczono przez translator Google

zrodlo:https://www.rt.com/news/624207-diplomacy-disembowelment-europe-dc/
Читать всю статью