„Mam talent… do zdrady”
Radek! Już z nikim!
W pełni podzielam troskę p. Elżbiety (ANGORA nr 33), która stanęła w obronie tych wyborców jesienią 2023 r., którzy mieli nadzieję na coś nowego, tak jakoś pośrodku, między PO a PiS, oddając głos na Polskę 2050 z Hołownią na czele. Mnie również z początku on imponował jako marszałek Sejmu po tym, czego byliśmy świadkami za Elżbiety Witek. Jednak mój entuzjazm wygasał z każdym wywiadem w TV. Zero konkretów, a celebryctwo wyłaziło z niego jak słoma z butów niejednemu pisowcowi. A może D. Tusk przewidział, iż Hołownia, wcześniej czy później, i tak się skundli? Ale wiem, iż spośród zlepka uciekinierów z PO i innych, stanowiących posłów tej partii, koleżanka partyjna Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, robiąca (jeszcze) za ministra funduszy i polityki regionalnej, odpowiedzialna za KPO, wyczuła szansę na wypinkowanie Hołowni z szefa partii. Ba! Powiedziała choćby w TV wyraźnie, iż wicepremierostwo i wicemarszałkostwo należy im się jak psu micha, bo bez ich posłów Tusk sobie nie porządzi.
Idę o zakład, iż Tuska to wnerwiło, bo inaczej zachowywał się np. W. Czarzasty po rozmowach koalicyjnych w ścisłym gronie. Teraz wylazło coś tam, coś tam z tego KPO nie tak w wydawaniu publicznej kasy, zatem choćby po „pomyślnej” dla niej kontroli, o czym mamy się dowiedzieć na początku września. Wyleci z roboty Pani Katarzyna – jeżeli Tusk dotrzyma słowa w obiecankach, które publicznie złożył na pierwszym posiedzeniu rządu po zmianach, z naciskiem na „jeśli” (…).
W pewnym sensie współczuję D. Tuskowi, ale tylko ciut-ciut. Jest historykiem. Powinien wiedzieć, iż średniowieczne przywary wcale z nas nie wylazły, co zwłaszcza teraz, po tak wysokiej frekwencji wyborczej, widać jak na dłoni. Przed wyborami do Sejmu i Senatu powinien oddać stery Radosławowi Sikorskiemu. On ma fajny pałacyk, taki trochę średniowieczny, przypominający siedzibę srogiego średniowiecznego satrapy, dzierżymordy. Powinien się nadać na te czasy. Tak, ale jako wyborca mam prawo oczekiwać od niego, aby choćby kosztem utraty władzy nie pomyślał o braniu jakiejkolwiek partii do koalicji w rządzeniu po wyborach tylko po to, aby rządzić. To ONI, ci mali, powinni zabiegać o Pana przychylność, jak to było w średniowieczu.
Nikomu już nie można ufać. A już z pewnością nie brać pod swoje skrzydła tych niby-skruszonych, co pobłądzili, a tym bardziej neofitów „Miśków”, którzy „zaliczyli” już kilka partii, partyjek kanapowych, fotelikowych i taboretowych… O! J. KRÓL
Sprzedawanie kota w worku!
O co chodzi? O internet. W naszym pięknym kraju mamy kilka technik przesyłania danych internetowych i mnóstwo operatorów, którzy się tym trudnią. Najbardziej rozpowszechniony jest system radiowy i światłowodowy; i o ile światłowód zapewnia stabilny i względnie przyzwoity przesył danych, o tyle radiowy to jedna wielka katastrofa. W większych miastach jeszcze to jako tako działa, co prawda do dobrej jakości mu bardzo daleko, natomiast na terenach wiejskich – jedna totalna katastrofa.
Oferta operatorów to lata 80. XX wieku, przesył, gdy już się pojawi, działa jak rozleniwiony ślimak. Wstyd brać opłaty za coś, co tylko udaje internet! Operatorzy zwalają winę na warunki propagacji sygnału, więc wygląda na to, iż eter jest bardzo kapryśny i jednych preferuje, a innych nie cierpi. Bzdura! Operatorzy skorzystali z dywidendy częstotliwości jak TV przeszła z nadawania analogowego na cyfrowy i dzięki cyfrze można było zmniejszyć ilość częstotliwości, jaka była potrzebna do nadawania sygnału TV. Wolne pasma (od 700 do 900 MHz) przeznaczono na potrzeby internetu mobilnego. Operatorzy, którzy zwietrzyli smakowity kąsek, zapłacili za rezerwację tych pasm krocie. I co z tego mamy? Psinco! Sygnał radiowy na tych pasmach obejmuje znacznie większy obszar i można zapewnić dobrej jakości internet na terenach wiejskich, w dodatku mniejszym kosztem.
Dlaczego tak się nie stało, to już słodka tajemnica operatorów i jak nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Żeby to działało dobrze, potrzebne są dobry sprzęt (serwery) i odpowiednia ilość stacji bazowych, a to słono kosztuje. Operatorzy ani myślą wpędzać się w koszty, bo abonenci muszą płacić bez względu na jakość sygnału. Dzieje się tak, gdyż operatorzy sprytnie zawarli w umowie, iż przesył MOŻE być np. do 100 megabitów, a to bajki, bo w przedział 1 – 100 można wsadzić każde badziewie, np. przesył 10 kilobitów. A to, iż na takim przesyle strona internetowa będzie się otwierać 2 dni, to ich nie obchodzi, w dodatku abonent nic nie może zrobić, bo przesył jest. Więc płać albo będzie komornik.
Uważam że, aby uniknąć takich sytuacji, operatorzy powinni podawać, jaki minimalny przesył gwarantują. Jestem bardzo ciekaw, jakie stanowisko w tej sprawie ma minister cyfryzacji. Sprzedawanie kota w worku to wielka nieprzyzwoitość! Z poważaniem R. PORĘBSKI
Nie masz zbira nad Batyra
Batyr wszedł na inauguracyjną mównicę jak bokser na ring – z pięścią w powietrzu, głosem na maksymalnych decybelach i miną człowieka, którego jedynym zamiarem jest nokaut. Mikrofony zadrżały, publiczność zamarła, a on grzmiał, jakby to był ostatni dzień kampanii. Problem w tym, iż kampania dawno się skończyła. Tylko Batyr chyba nie zauważył. Transparenty zniknęły, sztab się rozjechał, ale on wciąż nie jest pewien, ile ich było. A może wie o skali przekrętów, tylko woli milczeć, żeby nikt się nie domyślił, w jak podły sposób jego mandat został zdobyty i nazwany „wielkim zwycięstwem”.
A grzeszki z kampanii? Wciąż leżą na stole. Nikt ich nie wyjaśnił, nikt nie rozliczył. Zamiast tego przykryto je grubą kołdrą powyborczego zgiełku. Bo łatwiej udawać, iż nic się nie stało, niż przyznać, iż głosowało się na kogoś takiego. Urzędowanie rozpoczął od podpisywania projektów ustaw, które w jego wydaniu są raczej ustawkami. Pewnie jeszcze dodałby chętnie głosowanie w trybie błyskawicznym, bez zbędnych pytań, może nocą.
Demokracja w wersji kieszonkowej, dostępna wyłącznie dla wybranych. Znamy to aż nadto dobrze. Potem poszedł w świat ten jeden kadr – zdjęcie w oknie. Wyraz twarzy, który można by opatentować jako „pogardę z domieszką bezkarności”. W tym jednym ujęciu było wszystko: przekonanie, iż prawo i zasady obowiązują innych, poczucie, iż można pluć na tłum, a tłum i tak się otrze i rozejdzie (…). Batyr krzyczy, bo boi się ciszy. W ciszy słychać pytania: skąd pieniądze, kto pomagał, co obiecałeś w zamian? A na te pytania Batyr odpowiedzi nie ma. Dlatego woli hałas, teatralne groźby i wiecowy, antyrządowy ton. Bo władza zdobyta w sposób brudny nie daje spokoju – wymaga nieustannej obrony, ciągłego odgrywania roli zbawcy. I może właśnie dlatego nie ma zbira nad Batyra. Bo nikt nie potrafi tak głośno krzyczeć, gdy pożądana jest cisza, współpraca, wzajemny szacunek. ARTUR BUKAJ
Między podpisem a sumieniem
Prezydent Nawrocki złożył przysięgę. Uścisnął dłoń marszałkowi, spojrzał poważnie w kamerę, a potem – jak przystało na człowieka instytucję – weźmie do ręki długopis. I oto czekajmy, kto dostąpi prezydenckiego podpisu. Ale nie cały naród, rzecz jasna. Tylko ci wybrani: przyszli profesorowie, oficerowie przed awansem, kandydaci na ambasadorów, sędziowie – słowem: ludzie, którzy zrobili w życiu coś konkretnego i teraz potrzebują jednego ruchu piórem. Tylko iż pióro trzyma Nawrocki. Tak, ten Nawrocki. Więc zaczynają się schody.
W ubiegłym roku stuknęło nam pięćdziesiąt lat w małżeństwie. Przyszło choćby pismo z urzędu gminy, iż należy nam się medal za długoletnie pożycie. Medal Prezydenta Rzeczypospolitej. Nie chcieliśmy odznaczenia z podpisem człowieka, który przez lata klaskał każdej podłości, byle w rytmie jednej partii. Czekaliśmy, iż coś się zmieni. W kancelarii, nie u nas.
Jest jednak jeszcze gorzej, więc żadnego medalu nie będzie. Tak przy okazji. Przypomniała mi się opowieść pewnego działacza społecznego, który odznaczenia dostawał od kolejnych prezydentów. Przyznał, iż miał poważne wątpliwości, czy z rąk Dudy odznaczenie odebrać. Jednak cóż tam mój medal za długoletnie pożycie. Są ludzie, całe branże, których los wisi na prezydenckim autografie. Czy mają stanąć w kolejce do Pałacu, z miną poważną, ale jednak pełną pokory – taką, co to można ją pomylić z upodleniem? Czy profesor z dorobkiem ma znieść grzecznie, iż o jego nominacji decyduje człowiek, który sam naukowo zdołał dotąd co najwyżej napisać kilka – wykrzyczanych potem – przemówień i list intencyjny do kierownictwa PiS? Czy podać takiemu rękę? Czy sędzia, który przez ostatnie lata miał odwagę przeciwstawiać się bezprawiu, a na co dzień sądzi przestępców, dziś ma milczeć, gdy tegoż Nawrockiego powinien spotkać raczej na sali sądowej, odpowiadającego za swoje czyny z niedawnej przeszłości? Ambasadorowie – ci przyszli – też mają dylemat. Czy naprawdę warto wycisnąć z siebie uśmiech, kiedy pan prezydent będzie wręczał listy uwierzytelniające? Czy obietnica białego wina w Brukseli albo kolacji z ambasadorem jakiegoś kraju warta jest tego, by człowiek – choćby dyplomata – zjadł własny język? A odznaczenia? Och, tu sprawa najprostsza.
Poprzedni prezydent tak skutecznie zdezawuował ordery, iż dziś krzyż można sobie przypiąć do kapelusza i pójść z tym na grzyby. Teraz Nawrocki może dokończyć dzieła – rozdać resztę orderów lojalnym operatorom medialnym i facebookowym influencerom. Ale co z tymi, którzy naprawdę zasługują na najwyższe odznaczenia? Czy mają stanąć w szeregu z Macierewiczem? Honor w wojsku to nie dekoracja, tylko jego kręgosłup. Czy warto być generałem, którego mianował człowiek bez munduru, ale z teczką z Nowogrodzkiej? Czy lepiej zostać pułkownikiem z honorem? Odpowiedź nie jest oczy wista. Bo wiemy, iż kraj potrzebuje silnej armii. Ale też wiemy, iż silna armia nie powstaje z ludzi, którzy kłaniają się byle komu za byle co. Bo – nie łudźmy się – wielu będzie próbować.
Będą listy intencyjne, będą gesty lojalności, będą artykuły w gazetach, gdzie się wyrazi „zrozumienie dla trudnej roli głowy państwa” i „wolę dialogu”. choćby ludzie, którzy przez lata trzymali się z daleka od polityki, dziś muszą rozważyć: czy schylić głowę i wziąć, co dają, czy trzymać się prosto i obejść się smakiem? W normalnym państwie profesor, generał czy ambasador mógłby oczekiwać, iż głowa państwa będzie jego partnerem – może choćby wzorem. W Polsce roku 2025 musi się zastanowić, czy przypadkiem nie powinien pokazać swojego pazura. NARCYZ WASZKIEWICZ
Brunatna Polska
Zwracam się do młodych wyborców faszysty Brauna i zwolenników Bąkiewicza, bo być może nie wiedzą, co tak naprawdę znaczy faszyzm. No to sobie pogadajmy… Ach, te buńczuczne parady wojskowe młodych niemieckich wojaków! To walenie po bruku twardymi, żołnierskim buciorami. Te piękne mundury ze swastykami i ten las powiewających nad nimi flag, również ze swastykami. Te swastyki trzeba wbić ludziom do głów, bo to oznaka naszej siły i potęgi. Te wrzaskliwe śpiewy słyszane w najmniejszej choćby uliczce. Cały świat należy do nas, do młodych, przebojowych i odważnych. Sąsiedzi boją się nas! Przyłączymy ich ziemie do naszego kraju bez jednego wystrzału. Siła i sprawczość należą do nas. No tak, to się mogło podobać, to po prostu oszołomiło, jak widać obecnie, nie tylko młodych Niemców. Przy dźwięku fanfar rodził się w Niemczech faszyzm w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku.
Coś jednak zazgrzytało w tym idealnym układzie. Żydzi – to przecież obcy element, to wrzód na zdrowej tkance narodu niemieckiego, więc trzeba się go pozbyć. Mamy świetnych specjalistów na usługach naszej partii. Oni już coś wymyślą. No i wymyślili – obozy koncentracyjne z komorami gazowymi. Trafiali tam zresztą nie tylko Żydzi, także wszelkiej maści opozycjoniści, ludzie chorzy, nieprzydatni państwu, homoseksualiści i ci spod znaku tęczowej flagi (…). Braun reprezentuje faszyzm w najczystszej postaci, ale jakieś jego elementy pojawiały się również na wiecach wyborczych Nawrockiego. Tu jest Polska! Polska dla Polaków! – wykrzykiwał. Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt! Nür für Deutsche! – darli się Niemcy przed wojną i podczas drugiej wojny światowej. Była taka, była, gdyby ktoś nie pamiętał…
Przejdźmy do tu i teraz. Putin rozpoczął wojnę z Ukrainą pod pretekstem walki z faszyzmem. Czy on tam był, czy go nie było, to nie ma żadnego znaczenia. Kolejne rocznice pokonania faszystowskich Niemiec obchodzono w byłym Związku Radzieckim i w tej chwili w Rosji z największymi honorami. Rosjanie zawsze będą pamiętać, z jaką hardą dumą, rozmachem i siłą rzucali czerwonoarmiści niemieckie sztandary ze swastykami pod nogi przyjmującego defiladę Stalina. Cała Rosja od Syberii po Krym usiana jest pomnikami ku czci zwycięskiej Matki Ojczyzny. A dlaczego Putin ma tak duże poparcie wśród Rosjan, pomimo iż został obwołany zbrodniarzem wojennym i okrutnikiem? Może chce osiągnąć taką samą pozycję, jaką po wojnie miał Stalin, który grał na nosie Rooseveltowi i Churchillowi, swoim alianckim sojusznikom, robiącym dokładnie to, czego sobie życzył. A życzył sobie Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, dawnej Czechosłowacji i częściowo Niemiec. Proszę bardzo, żaden problem.
Generałom polskim Anglicy nie dali choćby godnej emerytury. Może trzeba przypomnieć, iż to nie aliantom z Amerykanami, ale Armii Ludowej zawdzięczamy Ziemie Odzyskane z Wrocławiem i Szczecinem. Teraz prawdziwi Polacy w podzięce kasują nazwy ulic Armii Ludowej i burzą pomniki jej poświęcone. A tego Putin nam nie daruje. Sztuka dyplomacji nigdy nie była w naszym kraju w cenie. Widać wyraźnie, iż Putinowi marzy się odtworzenie takiej potęgi i znaczenia Rosji, jakie osiągnęła po drugiej wojnie światowej. Zaczął od Ukrainy, ale jak trochę odsapnie, przejdzie do następnych podbojów. jeżeli chodzi o Polskę, to choćby nie będzie musiał szukać pretekstu, bo faszyzm i antysemityzm mają się u nas całkiem dobrze.
Bawcie się tak dalej, chłopcy, bawcie się tak dalej! Czy ci młodzi zwolennicy Brauna pójdą walczyć za ojczyznę? Proszę mnie nie rozśmieszać. A o czym świadczyły te długie kolejki do biur paszportowych, jak tylko Putin zaatakował Ukrainę? A ten boom na mieszkania we Włoszech i w Hiszpanii? Byle dalej od ojczyzny. PiS dużo mówi o patriotyzmie Polaków. Jaki tam patriotyzm, to tylko pobożne życzenie! Prawdziwych patriotów wykształciło szkolnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. Większość z nich wyginęła, walcząc w AK i powstaniu warszawskim. Część wykończył Stalin, bo byli największym zagrożeniem dla komunistycznego systemu. Jeszcze trochę udało się zorganizować Wałęsie na fali solidarnościowej odwilży. A co zostało? Ano kibolskie bijatyki wytatuowanych osiłków i ćpanie (jak Nawrocki), wyścig szczurów po pieniądze i znaczenie, no i wszechwładna wóda, głupcy, którym się podoba charakter Karola Nawrockiego i którzy tęsknią za dyktaturą Kaczyńskiego.
Prezes i jego zwolennicy bardzo nie lubią, jak któryś z naszych rodaków wybije się ponad przeciętność i jego nazwisko staje się rozpoznawalne i podziwiane na całym świecie. Takiego śmiałka trzeba natychmiast zeszmacić, zgnoić, zmieszać z błotem i zniszczyć. Taką nagonkę przeżył Wałęsa, a w tej chwili taka sama dotyka Jurka Owsiaka. No bo jak to? Taki przeciętny facet, a potrafił poruszyć serca zwykłych ludzi na całym świecie, żeby ratować chore polskie dzieci. A tego nie potrafili dokonać ani sam prezes, ani żaden z jego wielbicieli. Ofiarą takiego nienawistnego hejtu nieustająco pozostaje Donald Tusk. Europa go doceniła, więc patrioci polscy zrobili z niego Niemca. EWA z Wrocławia
To nie „dobry i zły”
Karol Nawrocki chce kwotowo zwiększać emerytury. Ma to sens przy niskich, później emeryci tracą. Ale by zachęcać do dłuższej pracy, także na emeryturze, kwota procentowa (teoretycznie – od inflacji) jest lepsza. Najgorsze są „urawniłowki”. Jedną z ról państwa jest aktywizacja ekonomiczna i społeczna obywateli – emerytów, by np. wspomagali rynek usług, rekreacji, handlu itd. Muszą dojechać: trzeba aut, komunikacji. Realne sklepy (nie internetowe) to realni sprzedający, rodzinny, sąsiedzki wyjazd mogący skończyć się w kawiarni, na lodach… więc nie tylko kupno, ale i inny sposób wspomagania ekonomii. Bo emeryci to nie balast, ale miliony do ekonomicznej i społecznej aktywizacji. I zysk dla państwa. To pomysł nienowy.
W IV RP (i w PRL) stosowały go inne rządy, jak sumy „procentowe” były „za wysokie”. Jak realnie chce pan wysokich emerytur, to promuj pan nagradzanie za pracę i samą pracę. Czyli: dłużej pracujesz: większa emerytura i tym bardziej rośnie. Teraz za rok legalnej pracy emeryt ma 25 – 40 zł podwyżki (zaświadczenie do ZUS). To niezależne od marcowej waloryzacji (i dodatkowe 1,5 – 4 zł od tych 25 – 40 zł). Uzasadnia to i teologia: Benedykt z Nursji, tworząc klasztor Monte Cassino, uczył: „Ora et LABORA”. Modły modłami, ale utrzymanie dawała PRACA.
Prezydent zapowiada, iż nie zgodzi się na podwyższenie wieku emerytalnego. To postawa godna komisarza PiS-u! Jak chce pan być prezydentem REALNIE, a nie formalnie, to ma pan widzieć rzeczy nie w skali wyników wyborczych PiS, a jako rozwiązywanie spraw w skali kraju na 20 – 30 lat. Dziś może pan być „dobry”, ale w perspektywie wieloletniej będzie pan działał na szkodę milionów Polaków, temu stara się zapobiec od wielu lat pan Tusk. Bo nie idzie o: „dobry PiS – zła KO”, ale o wydłużenie się długości życia.
Gdy pod koniec XIX w. bogate państwa tworzyły nowoczesne systemy emerytalne, to struktura wieku była piramidą. Osób pobierających emerytury było mało i pobierały świadczenie rzadko dłużej niż 10 lat. A liczba pracujących wielokroć przekraczała liczbę świadczeniobiorców. To się zmieniło. Dziś struktura zawodowo-emerytalna społeczeństw nie jest piramidą. Systemy emerytalne stają się niewydolne, ponieważ za mało ludzi pracuje na emerytów.
Do tego dochodzą: robotyzacja i obniżające wpływy budżetowe państw, „deregulacje” dla korporacji i banków. I ta sytua cja będzie się pogarszać. I tak na to powinien pan spojrzeć, o ile naprawdę chce pan być prezydentem obywateli IV RP, a nie politrukiem PiS. Stąd powinien pan współpracować z obecnym rządem, by w systemie były środki na obecne i przyszłe emerytury. Podwyższenie wieku emerytalnego to jeden z elementów. Inaczej zaszkodzi pan dzisiejszym 7 – 10-latkom.
Wiem: praca pracy nierówna i prawo winno rozróżniać np. pracę fizyczną i biurową. Głębokie zmiany są celowe, by system się nie zawalił i nie wyrzucił do slumsów milionów ludzi. Co da inne, dramatyczne skutki społeczne, ekonomiczne i polityczne. Decyzja, kim pan będzie, należy TYLKO do pana. PIOTR