Nowy felieton Tomasza Lisa. "Teatr współczesny"

natemat.pl 5 часы назад
Niemal codziennie, wracając z długiego spaceru z moim psem, zatrzymuję się w kafeterii Instytutu Teatralnego na ulicy Jazdów, niedaleko Łazienek. Przyciągają mnie krem z dyni i sałatka grecka (lokowanie produktu).


I paradoksalnie dopiero po kilku miesiącach, przypadkiem jedząc akurat sałatkę grecką, zauważyłem na murze Instytutu tablicę, przypominającą, iż w tym miejscu, w Roku Pańskim 1578, „w Jazdowie pod Warszawą” przed królem i królową wystawiono „Odprawę posłów greckich” Jana Kochanowskiego.

Lokalizacja Instytutu Teatralnego jest więc historycznie doskonale uzasadniona, choć Jazdów nie jest dziś „pod Warszawą”, mimo iż blisko skarpy wiślanej, ale niemal w centrum Warszawy, 700 metrów od Placu Trzech Krzyży i mniej więcej tyle samo od Placu Zbawiciela. Jazdów jest, gdzie był, choć dziś znacznie bliżej serca miasta niż kiedyś, za to teatr zmienił lokalizację. Polityczny przeniósł się jakiś kilometr od instytutu do sejmu.

O ile jednak od Sofoklesa, przez Kochanowskiego, Szekspira i Brechta, po Artura Millera, teatr polityczny dał światu dzieła wybitne, o tyle teatr polityczny, jaki serwuje nam się teraz w polskim sejmie, jest wybitnie słabej jakości. Halabardnicy udają w nim gwiazdy, dialogi są miałkie, fabuła banalna, a sceny boleśnie przewidywalne.

Oczywiście popis marnego aktorstwa dają szczególnie politycy PiS. Grają słabo nie tylko ze względu na brak talentu, ale ze względu na szczególny rys tego teatru. Interesuje ich tylko połowa publiczności. Dla niej i pod nią grają, tylko jej oklaskami są zainteresowani. Resztę koncertowo ignorują. Mamy więc polityczny Teatr Polski, w którym za bilety płacą wszyscy, a towar dostają za nie tylko niektórzy.

Aktorzenie polityków PiS


W piłkarskim slangu używa się często słowa „aktorzyć”. Piłkarz efektownie upada, czasem toczy się po murawie jak zwijany lub rozwijany dywan, symuluje uraz czy kontuzję, próbując wywrzeć presję na arbitrze i uzyskać rzut wolny, a najlepiej karny.

Kibice jego drużyny czują i widzą, iż to lipa, ale wybaczają, licząc na efekt bramkowy. Ich tolerancja ma jednak charakter warunkowy. Jak uda się zrobić sędziego w konia, to super, ale na końcu liczą się tylko poziom gry i bramki.

W politycznym teatrze z udziałem polityków PiS konwencja jest inna. Politycy aktorzą, robią w konia nie sędziego, ale PiS-owską publikę, a ta, inaczej niż publika stadionowa, nie ma z tym żadnego problemu. Tolerancja dla ściemy jest bezwarunkowa. Więcej, między aktorami a publicznością funkcjonuje specyficzny dorozumiany układ: my udajemy, iż umiemy grać oraz iż gramy i mówimy serio, a wy udajecie, iż tego nie widzicie, a choćby nam wierzycie.

Aktorów to oczywiście demoralizuje, bo jak może być inaczej, gdy gra się znaczonymi kartami. My kłamiemy, choć udajemy, iż mówimy prawdę, oni udają, iż wierzą w to, co słyszą, choć doskonale wiedzą, iż to pic i łgarstwa. Łgarstwo i manipulacja nie są tu anomalią i odstępstwem od normy, ale standardem, regułą. Manipulacją jest niemal cały przekaz i niemal cała narracja.

Politycy PiS mówią na przykład, iż Tusk to rudy Niemiec. Nie ma znaczenia, iż nie jest rudy, a tym bardziej nie jest Niemcem. Idzie przecież tylko o to, by jemu, wrogowi, dokopać.

W tym teatrze, inaczej niż na piłkarskim stadionie, za faule nie dostaje się żółtych czy czerwonych kartek. Dostaje się oklaski. A nagrodą za skuteczne kłamstwa i udane oszustwa jest uznanie publiki. Oczywiście tej własnej. PiS i jego prezydent udają na przykład, iż walczą o reparacje od Niemców, ale choćby zwolennicy PiS nie biorą tego poważnie. Wiadomo, iż idzie tylko o to, by dokopać Niemcom, przypomnieć o ich historycznych winach i zasugerować publice, iż walczymy o jej interesy, a Tuski i tamci nie, bo siedzą w kieszeni Niemców.

PiS-owcy straszą ludzi imigrantami, a na boku sprzedają im za grube miliony setki tysięcy wiz. Mówią, iż w Smoleńsku był zamach, by przypisać Tuskowi współodpowiedzialność za tragedię. Brak jakichkolwiek dowodów jego winy jest zupełnie bez znaczenia. Idzie tylko o to, by go zdeprecjonować, poniżyć i wypchnąć z narodowej wspólnoty.

PiS i mity


PiS jest doskonały w tworzeniu mitów. Mamy mit PiS-u walczącego z korupcją, mit niedbającego o rzeczy doczesne i oddanego tylko Polsce prezesa Kaczyńskiego, mit PiS-u chrześcijańskiego i moralnego, patriotycznego oraz wiernego historii i narodowej tradycji, mit PiS-u troszczącego się o zwykłych ludzi. Jest choćby mit PiS-u antyrosyjskiego i mit PiS-u, który wcale nie chce wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej.

Zgodność mitów z rzeczywistością jest drugorzędna albo zupełnie nieważna. Nie tworzymy przecież mitów, by pokłonić się rzeczywistości, ale po to, by od niej albo przed nią uciec. Siłą mitu potrafi być to, jak bardzo on od rzeczywistości odstaje.

Ta swoista konwencja teatralno-polityczna wydaje się absurdalna, ale choć mity z rzeczywistością mają kilka wspólnego, w istotny sposób, wraz z ową konwencją, na nią wpływają. Debata publiczna ulega degradacji i erozji. Prawda jest anihilowana, fakty unieważnione, aktorzy i publiczność tkwią w zdegenerowanej symbiozie fałszu i fikcji.

Polityka przestaje być służbą, a staje się cyrkiem i tanim odpustowym show. Państwo słabnie, kraj karleje, naród durnieje. Teatr potrafi uwznioślić i ubogacać, ale nędzny teatr potrafi wszystko dookoła upodlić.

Nie bardzo wiadomo, jak to zmienić i naprawić, a choćby jak to opisać. Wątpliwe, czy miałby na to ochotę Jan Kochanowski. Na dzisiejsze przedstawienie polityczne, inaczej niż 450 lat temu, Stefan Batory i Anna Jagiellonka prawdopodobnie by nie przyszli. A obecności obecnej głowy państwa i jego małżonki akurat w teatrze nikt raczej nie oczekuje.

Читать всю статью