PIWO PITE NA WŁASNYM POLITYCZNYM POGRZEBIE

solidaryzm.eu 1 неделя назад

Muszę przyznać mojemu przyjacielowi Edwardowi Wóltańskiemu, weteranowi Solidarności Walczącej, iż dawno już temu perfekcyjnie zdefiniował polityczną klasę i rzeczywiste cele Sławomira Mentzena.

Generalnie moja ocena zjawiska, jakim Jest Konfederacja jest taka, iż jest to partia ludzi bardzo młodych, bardzo niedoświadczonych i iż rzadkością w niej są ludzie dojrzali i wyposażeni w wiedzę niezbędną do dokonywania w państwie czegokolwiek wartościowego. Jak jednak zauważył to kiedyś kardynał Stefan Wyszyński „młodość to przypadłość, z której gwałtownie się wyrasta”. I z tej przyczyny przynajmniej z częścią działaczy Konfederacji wiązałem nadzieję na to, iż wyrosną z nich poważni ludzie zdolni do rzeczywistej służby państwu i narodowi. Doceniając akcentowanie przez członków Konfederacji wartości takich, jak ojczyzna, patriotyzm, rodzina, religia a także pragmatyczne, przedsiębiorcze podejście do życia zawsze niepokoił mnie częsty wśród nich bardziej egoizm niż indywidualizm oraz postawę obojętności wobec słabszych, silne parcie na osobistą karierę. A także odżegnywanie się od brania odpowiedzialności, bo przecież bardziej komfortowo jest być sobie nie nękanym przez władze posłem opozycji, niż podejmującym decyzje na swoje własne nie tylko polityczne ryzyko. Liczyłem jednak na to, iż wraz z wiekiem i doświadczeniem członkowie Konfederacji zaczną wyrastać z tych młodzieńczych przypadłości i iż będzie można na nich liczyć jako na wartościowych patriotów – państwowców. Piwo, na jakie wraz z Trzaskowskim i Sikorskim poszedł sobie człowiek wystawiony przez Konfederację na kandydata w wyborach prezydenckich, pozbawiło mnie jakiejś części tych złudzeń.

Biesiada ponad podziałami – gorzka symbolika współczesnej polityki

Kiedy dotarły do mnie obrazki z biesiady Mentzena,w której uczestniczył wraz z wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej i tym ministrem w rządzie Tuska, który w Bundestagu składał przed Niemcami hołdy berlińskie, tym publicznie zapowiadającym „dorżnięcie watahy” – nie wierzyłem własnym oczom. Myślałem, iż to jakaś animacja albo film sprzed wielu lat. Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, iż to kuriozum dzieje się teraz, przypomniałem sobie przewidywania Edka Wóltańskiego. A były one takie, iż przynajmniej duża część Konfederacji to ludzie zdolni myśleć wyłącznie kategoriami własnej korzyści. I iż możemy się ze strony osób tak „obrotowych” spodziewać zdrady w najbardziej niespodziewanym i skrajnie krytycznym momencie. Najściślej tak, jak było z tymi, którzy na zawołanie Kiszczaka proponującego im wspólne rządy rzucili mu się w Magdalence na szyję i wspólnie upili z niewysłowionej radości.

Zdarzają się w politycznym życiu takie chwile, w których jeden znamienny, często spektakularny, dla wielu niezrozumiały lub szokujący krok obnaża rzeczywiste intencje kogoś, kto przez długie choćby lata chodził w glorii autorytetu czy choćby bohatera. Tak było w roku 1989, kiedy to część ludzi Solidarności na wyścigi dołączała do komunistycznej nomenklatury, oferującej im kooptację. A wraz z nią oczywiście wszystkie płynące z niej korzyści, konsumowane dziś przez kolejne już pokolenie komunistycznych wybrańców – sowicie obłowionych beneficjentów ustrojowej transformacji. Trudno tego jakże bolesnego doświadczenia nie skojarzyć z tym, co teraz zrobił Sławomir Mentzen. I trudno nie postawić sobie pytania, w co on gra, o co mu chodzi, do czego tak naprawdę dąży. Jakkolwiek by nie odpowiedzieć – intencje kandydata Konfederacji nie wyglądają szlachetnie. A jedno jest więcej, niż pewne – jeżeli nie daj Boże w wyborach prezydenckich wygrałby Trzaskowski to właśnie Sławomir Mentzen będzie słusznie wskazywany jako główny sprawca tego nieszczęścia.

Artur Adamski

Читать всю статью