Czym jest sens życia i czy można go odkrywać choćby w obliczu cierpienia? Na to pytanie próbował odpowiedzieć Viktor Frankl – światowej sławy psychiatra, twórca logoterapii i ocalały z obozów koncentracyjnych. Mało kto jednak wie, iż napisał również dramat filozoficzny, w którym na scenie spotykają się Kant, Sokrates i Spinoza, by rozmawiać o kondycji człowieka w czasach granicznego doświadczenia. Właśnie ten zapomniany tekst stał się inspiracją dla wyjątkowego spektaklu „Synchronizacja Birkenwald”, który po raz pierwszy został wystawiony w Polsce. O jego powstaniu, przesłaniu i sile teatru opowiada dr Roman Solecki – dyrektor Krakowskiego Instytutu Logoterapii, logoterapeuta, psychoterapeuta uzależnień, mediator, superwizor, a także odtwórca postaci Immanuela Kanta w tym niezwykłym przedstawieniu.
Julia Dudek: Skąd się w ogóle wziął pomysł na zorganizowanie takiego spektaklu?
Roman Solecki: Historia jest interesująca dlatego, iż około 3 lat temu, jak wnuk Viktora Frankla był u nas w Krakowie na jednej z konferencji, na którą go zaprosiliśmy, to w pewnym momencie, kiedy piliśmy razem kawę we dwójkę, on mnie zapytał: Czy wiesz, iż mój dziadek też napisał spektakl teatralny? Byłem w szoku, dlatego iż mamy książki Frankla przetłumaczone na język polski. Mamy też wiedzę, iż pozostało wiele książek, które nie są przetłumaczone. Nikt z logoterapeutów i z ludzi, którzy jakoś znają historię Viktora Frankla jednak nie wiedział, iż on napisał też dramat, sztukę teatralną. Tę sztukę napisał niedługo po wyjściu z obozu koncentracyjnego, z kilku, bo on przeżył w sumie cztery. Dramat jest niezwykle ciekawy, bo Frankl umieszcza w nim trzech filozofów: Kanta, Sokratesa i Spinozę, którzy rozmawiają o sensie ludzkiego życia. Postanawiają, iż zejdą do obozu koncentracyjnego, żeby się przyjrzeć, jak ludzie sobie radzą z cierpieniem: z tym, czego nie mogą zmienić, z warunkami, które są tragiczne i graniczne dla człowieka. Przyglądają się temu, co się dzieje w baraku obozowym, gdzie są więźniowie, którzy się kłócą, przeżywają różne kwestie, tęsknoty, którzy tracą sens życia i którym nie chce się już dalej żyć. Przyglądają się ludziom pełnym tęsknoty za rodziną i w tym wszystkim nieustannie komentują to, co się dzieje w tym baraku. To bardzo intrygująca konwencja, dająca przesłanie. Kiedy dostałem ten scenariusz trzy lata temu, to leżał w szufladzie. Cieszyłem się, iż dostałem go od wnuka Viktora Frankla, ale zastanawiałem się, co z nim zrobić. Wiedziałem, iż być może kiedyś nam się przyda. Kiedy zbliżała się rocznica 120 rocznicy urodzin Viktora Franka (26 marca 2025) pomyślałem, iż jest to dobra okazja, by zorganizować coś wyjątkowego. Pomyśleliśmy wtedy w zarządzie fundacji, iż wystawimy jego sztukę. I tak zaczęła się przygoda.
A jak ona wygląda?
Początki były trudne, bo jak zapytałem znajomą aktorkę z Teatru Ludowego o opinię i o to, żeby mi kogoś poleciła, kto mógłby ewentualnie być zainteresowany podjęciem się reżyserii tego spektaklu, to zaproponowała mi panią profesor Agnieszkę Mandat, która jest aktorką teatralno-filmową, ale też reżyserem. Przesłałem jej scenariusz i kiedy go przeczytała, powiedziała, iż jest bardzo trudny, ambitny i iż wręcz niemożliwa jest jego realizacja, bo trzeba przełożyć filozofię na deski teatru i poruszyć tak trudny temat, nie mając całego zaplecza. Jesteśmy fundacją, nie profesjonalnym teatrem, który zatrudnia aktorów, ma scenę i wszystko. Z jednej strony chcieliśmy tylko i aż uhonorować tę rocznicę urodzin Viktora Frankla, jednak z drugiej wzięliśmy się od razu za tekst, który jest bardzo trudny, bo jest kumulacją ciężkich tematów i jeszcze do tego filozofia, która współcześnie jednak jest trudna. W końcu w tej chwili raczej wolimy rzeczy płytkie, powierzchowne, gwałtownie podane. Jesteśmy w kulturze ekranu – wolimy emotikony, a nie coś, co nas zaprasza do głębszych i poważnych refleksji. W roku 2024 zaczęliśmy pracę nad dramatem. Pierwotnie to miało być tylko na jeden raz, czyli iż to zrobimy właśnie 26 marca 2025 roku, raz zagramy, zrobimy taki prezent Viktorowi Franklowi – uhonorujemy jego 120 rocznicę urodzin i tyle. Jednak przez rok wydarzyło się bardzo dużo rzeczy. Zaangażowaliśmy w to dzieło profesjonalnych aktorów z teatrów krakowskich, statystów i pasjonatów logoterapii. Paweł Moszmański, który jest cenionym kompozytorem teatralnym, napisał muzykę specjalnie do tego spektaklu. Julia Partyka z Teatru Słowackiego zrobiła scenografię. Użyliśmy do niej także prac Mariana Kołodzieja, który też był więźniem Auschwitz z pierwszego transportu, numer 432. Przez 50 lat po wyjściu z obozu milczał i dopiero kiedy miał wylew, odczytał to jako znak, iż trzeba się podzielić tą traumą i zaczął rysować. Wykorzystaliśmy elementy tych prac jako scenografię do spektaklu. No i tak powstała sztuka, Synchronizacja w Birkenwald, której autorem jest Viktor Frank. Po raz pierwszy w Polsce wystawiany jest spektakl Frankla. Udało nam się też zdobyć licencję do jej wystawienia. Mieliśmy pokaz przedpremierowy 26 marca tego roku. A już 27 września w Kinie Kijów będzie mieć miejsce ogólnopolska premiera.
Jak długo zamierzacie ją grać?
Myślę, iż to spektakl, który może być grany choćby przez parę lat. Cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Teraz od września do grudnia będziemy grać praktycznie co dwa tygodnie w różnych miejscach. Teraz będziemy grać pokaz przedpremierowy w Teatrze Ludwika Solskiego w Tarnowie. Następnie premiera 27 września w Kinie Kijów, a już 11 października gramy w Teatrze Groteska w Krakowie. W październiku też mamy pokaz w Nowym Sączu, w listopadzie gramy w Oświęcimiu i w Jabłonce na Orawie, w styczniu w Muzeum Armii Krajowej w Krakowie. No i tak planujemy od lutego zrobić tournée z tym spektaklem, bo dostaliśmy już zaproszenia z Wrocławia, Warszawy, Katowic, Gliwic, Poznania i nie tylko. Te plany są dość szerokie.
W jaki sposób myśliciele stawiają czoła doświadczeniom obozów koncentracyjnych i tym trudnym kwestiom?
To jest ciekawe, dlatego iż każdy z nich ma trochę inną filozofię życia. Każdy z nich szuka czegoś innego. Każdy pochodzi z troszkę innej epoki. Pełnią rolę takich towarzyszy, mędrców, można powiedzieć, przewodników, którzy zastanawiają się, dlaczego ludzie pomimo tego, iż żyją tak długo, jeszcze niczego się nie nauczyli. Głównie Sokrates pełni rolę takiego bohatera, który niejako zaprasza do współpracy Kanta i Spinozę, mówiąc, iż muszą zejść na ziemię, by przez sztukę pokazać ludziom, iż można coś zrobić z tą kruchą kondycją ludzkiej psychiki, z poczuciem pustki. Ciągle żyją często bez głębszej refleksji i w poczuciu bezsensu. Są kimś, kto konfrontuje, pomaga, wskazuje drogę, dlatego iż w spektaklu są z innego wymiaru. Patrzą z dystansem na to, co się dzieje w naszym świecie, ale przez to mogą nam jakoś pomóc lepiej zrozumieć choćby właśnie to, czym jest ból, cierpienie, strata, tęsknota.
Skąd wziął się tytuł dramatu, „Synchronizacja Birkenwald”?
Bo Birkenwald to jest symbol różnych obozów koncentracyjnych. To jest połączenie dwóch nazw Birkenau i Buchenwald. To są dwa obozy, więc Frank tworzy jakby taki zlepek Birkenwald.
A czym „Synchronizacja Birkenwald” wyróżnia się na tyle innych sztuk?
Myślę, iż autentycznością. Tym, iż filozofia pojawia się na deskach teatru, iż to jest też realna historia, czyli sztuka oparta na faktach. Porusza z jednej strony taki naturalistyczny obraz obozu, gdzie są więźniowie i gdzie jest kapo, który się nad nimi znęca. Faktycznie zaglądamy do tego, co mogli przeżywać więźniowie obozu koncentracyjnego. Tym bardziej, iż mamy w tym roku 80 rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz. A z drugiej strony właśnie ambitna filozofia, czyli sztuka, która daje nadzieję i konfrontuje widza z sytuacjami granicznymi, czy takimi obszarami w nas, które nie zawsze w teatrze czy w filmie chcemy oglądać. To jest sztuka, którą wyróżnia to, iż sam twórca – Viktor Frankl, wybitny psychiatra i neurolog, stworzył tylko ją. To spektakl, który jest dla niego autoterapią, świadectwem, w którym umieszcza siebie, a więźniowie nie są przypadkowi. Jest Frankl ze swoim bratem, jest tam też jego mama, są jego koledzy, z którymi gdzieś tam się znalazł w obozie. Trochę jego biografia pokazana właśnie na scenie. Przy okazji sztuka, która może stać się profilaktyką. Mamy takie doświadczenie i informacje zwrotne od osób, które były na tym spektaklu, iż wychodziły poruszone i mówiły, iż ten spektakl pracował w nich przez wiele tygodni, i pozwolił im odpowiedzieć sobie na pytania, które od wielu lat zadawali sobie na terapii. To spektakl, który pomimo ciężkości tematu daje nadzieję i może stać się szansą na takie wzmacnianie poczucia sensu życia, a przynajmniej pokazanie drogi do odkrywania tego sensu.
Poruszyłeś kwestię, jak dramat wpływa na odbiorcę. A w jaki sposób wpływa na was jako na osoby grające? Odczuwasz jakieś skutki pracy nad nim?
Na pewno bolące nogi. Ośmiogodzinne próby, gdzie np. staliśmy w teatrze na scenie, to dla mnie była rzeczywistość, której wcześniej nie znałem. W liceum i na studiach miałem pasję teatralną, więc trochę się z tym tematem zetknąłem, ale nigdy tak na poważnie nie przeżywałem roli aktora. Teraz trochę jestem do niej zaproszony, więc wielogodzinne próby z detalicznymi wskazówkami pani reżyser, z pracą nad postacią, gestem, słowem, tematem, intencją. Poza tym, dla mnie była to taka podróż w głąb samego siebie. Faktycznie od środka jest to żmudna praca, ale jest to praca, która naprawdę daje całkiem inne rozumienie słowa i tych kwestii, o których wspomniałem wcześniej. Tego, co przeżywam aktualnie, co przeżyłem w swoim życiu, żeby ta postać była autentyczna, żeby ona była realistyczna. Więc każdy z nas tam też włożył siebie i to dla mnie jako dla psychoterapeuty też jest bliskie, no bo jako terapeuta pracuję sobą, własną osobowością. Pacjent niejako się we mnie przegląda, więc im bardziej dbam o siebie, tym bardziej więcej pacjent będzie w stanie skorzystać z terapii. Mimo iż będę miał świetne metody i techniki, wykształcenie, to liczy się zawsze relacja, jaką zbuduję z pacjentem. Tak samo jest tutaj, iż mogę być świetnym aktorem i znać wiele technik, mieć świetną aparycję, ale ostatecznie liczy się to, jaką ja też relację zbuduję z tą postacią, którą chcę zagrać. I to dla mnie niesamowita przygoda – zetknięcie się i maglowanie przez rok tekstu Frankla. Słyszenie po raz setny jakiegoś tekstu powoduje, iż ty zaczynasz trochę tym tekstem żyć, zaczynasz się zastanawiać, jak ten tekst pokazać w ciele, dlaczego ta postać mówi właśnie to w tym momencie. Zaangażowaliśmy się wspólnie w pewne dzieło, które jest jakąś misją. I każdy z nas ma takie poczucie, iż bierze udział w czymś wyjątkowym i w czymś ważnym. My chcemy wystawić kawę na ławę, ale też pobudzić do bardzo głębokiej refleksji. Myślę, iż każdy z nas, aktorów, osobiście to, przeżył, bo to była żmudna praca, która miała też swoje kryzysy, znaki zapytania. Pamiętam, jak w styczniu uznaliśmy, iż nie damy rady, bo nie umieliśmy jeszcze w pełni tekstu. A żeby grać autentycznie, musisz już znać ten tekst, żeby budować go też na scenie.



I jak budować relacje ze swoim bohaterem?
Ja gram Immanuela Kanta, więc to jest postać interesująca i trudna. Niemiecki metafizyk, nazwany wręcz twórcą idealizmu, który zresztą przyznaje się w spektaklu, iż tak naprawdę jest realistą. Zacząłem po prostu od czytania o Kancie i czytaniu Kanta. Najbardziej znany dla nas jest jego imperatyw kategoryczny, w którym mówi, iż powinniśmy postępować w taki sposób, aby to, jak postępujemy, stało się prawem powszechnym. Tak jak zresztą Kant mówił: „Niebo gwiaździste nade mną, a prawo moralne we mnie”. Oznacza to, iż powinniśmy żyć według takich zasad, co do których mamy przekonanie, iż chcielibyśmy by wszyscy według nich żyli. Natomiast czytanie Kanta, jego krytyki transcendentalnej, przyglądanie się trochę historii jego postaci. Potem też szukanie, co Kant mógłby zrobić, gdyby trafił do obozu. Trudno zrozumieć Frankla w jego doświadczeniu. A co dopiero jeszcze kogoś, kogo on do niego zaprasza. W dodatku z innej epoki, w której nie było obozów i nie znano I i II wojny światowej. Tak więc to jest bardzo interesujący zabieg i wielkie wyzwanie. Trzeba trochę uwspółcześnić Kanta i jeszcze skonfrontować go z rzeczywistością II wojny światowej. Tak więc myślę, iż w Kancie jest też trochę mnie.
Dlaczego warto zastanawiać się nad sensem życia i właśnie tymi emocjami czy uczuciami, o których wspomniałeś?
Myślę, iż to jest jakiś taki fundament spełnionego życia. Frankl zresztą powiedział kiedyś, iż nie możemy dążyć do szczęścia, bo jest ono skutkiem ubocznym sensownego życia. jeżeli nie konfrontujemy się z takimi fundamentalnymi pytaniami, które też zadają ci filozofowie, pytaniami o cel, sens, historię, o to, kim jestem, po co żyję itd., to żyjemy tylko na powierzchni emocji, szybkiego tempa życia, zadań, które codziennie podejmujemy. Zaczynamy wtedy doświadczać poczucia bezsensu, rozpaczy, jakiejś frustracji. Trochę zapomnieliśmy albo może się choćby przestraszyliśmy tych ważnych i fundamentalnych pytań. Życie bez nich wydaje się łatwiejsze. A jednak wszyscy przemijamy, umieramy, cierpimy i wszyscy tak naprawdę z chęcią uniknęlibyśmy tych doświadczeń. Chcielibyśmy żyć wiecznie i być zawsze radośni. Są rzeczy, przed którymi współczesny świat ucieka w zabawę. Po czym, kiedy pojawia się jakaś porażka czy trudność, okazuje się, iż nie potrafimy sobie z tym poradzić.
Ale z drugiej strony, co, jeżeli życie tak naprawdę nie ma sensu? Zauważ, iż jak go szukamy, to zdarza się, iż człowiek zaczyna robić to na siłę i szukać usprawiedliwienia, iż żyje. A co, o ile po prostu żyjemy tak jak inne zwierzęta i to wszystko? Czy to też nie robi odwrotnego efektu, kiedy tak szukamy?
No właśnie, Viktor Frankl tutaj przychodzi z podpowiedzią, dlatego iż on jasno mówił, iż sens nie jest czymś, czego mamy szukać na siłę. Nie mamy go stwarzać czy wymyślać. To nie jest też coś raz na zawsze odkryte w naszym życiu. Ja nie mam czuć presji, iż muszę znaleźć ten sens życia, bo jak go nie znajdę, to znaczy, iż moje życie będzie beznadziejne. Frankl mówi, iż sens przychodzi jako skutek wtedy, kiedy na przykład realizuję ważne dla mnie w życiu wartości. Bo wartości są sensotwórcze. I może być tak, iż ktoś na przykład za wszelką cenę chce być szczęśliwy, ale nie ma powodów do tego szczęścia. Czyli na przykład nie realizuje wartości, jaką jest dla niego przyjaźń, jaką jest dla niego na przykład rozwój, wiara, miłość, rodzina itd. Unika tych rzeczy, angażuje się ciągle np. w pracę, zadania, nie dba o siebie, o relacje, nie dba o więzi z innymi, dąży do czegoś, co wydaje mu się, iż da mu szczęście. Tak naprawdę pomija to, co jest dla niego fundamentem, czyli właśnie ważne wartości. No i nagle się okazuje, iż żyje w poczuciu takiej frustracji. Potem przychodzą do mnie do gabinetu i mówią: Wszystko mam, ale nie mam sensu. I nagle, jak zaczynamy pracować sobie z wartościami, okazuje się, iż wszystko mam, ale żadna z wartości, która dla mnie jest najważniejsza w życiu, nie dostaje ode mnie tyle, ile powinna. Ale tak samo może być z wartościami, iż ja mogę stracić kontakt na przykład z wartością, jaką dla mnie jest, nie wiem, wolność, przyjaźń, godność. I to może spowodować w konsekwencji właśnie takie poczucie pustki. Więc sens nie jest czymś, czego pod przymusem mam szukać we wszystkim. Bo Frankl powie, iż sens odkrywamy. Jest on w każdych okolicznościach, choćby tych najbardziej nieludzkich. Warto starać się odnajdywać te małe sensy w codziennych sytuacjach, które nas spotykają. choćby Frankl powie coś takiego, iż odpowiedzią na pytanie o sens życia jest samo życie. Nie mogę dzisiaj być smutny i mówić: Kurczę, kolejny dzień, w którym nie odkryłem sensu swojego życia. A z drugiej strony tyle sensów mnie ominęło dzisiaj, które mogłem wypełnić i zrealizować. Nie wiem: podanie godziny komuś, kto mnie zapytał na przystanku, ale nie chciało mi się gadać, bo miałem słuchawki na uszach i nie usłyszałem w ogóle, czy nie odpowiedzenie na SMS-a albo nie odebrałem telefonu od dawnego znajomego i pomyślał sobie, iż nie chce mi się gadać albo nie mam czasu. To są te sytuacje, które nas codziennie zapraszają do wypełnienia jakiegoś małego sensu. Mamy wolność, iż nie musimy w to wchodzić, ale wtedy ryzykujemy, iż na koniec dnia możemy zostać z takim poczuciem.
A jak w tym wszystkim wyglądają działania Instytutu Logoterapii?
Nigdy nie spodziewałem się tego, iż Krakowski Instytut Logoterapii, który jest fundacją ukierunkowaną przede wszystkim na pomoc w odkrywaniu sensu życia i pomaganie osobom w kryzysach egzystencjalnych, szkolenie psychoterapeutów, tworzenie grup wsparcia – stanie się producentem teatralnym. To jest, można powiedzieć, trochę nasze dzieło. Staliśmy się trochę teatrem i to jest kolejny produkt czy misja, w ramach której się angażujemy i też mamy pomysł, żeby nie zostało tylko spektaklem, w którym będziemy grać, ale chcemy i już zaczynamy po premierze realizować spektakle, po których będzie można spotkać się z twórcami. Chcemy, żeby na tych spektaklach byli też młodzi ludzie, licealiści, żeby to były osoby, które może same szukają sensu. Widzimy duży potencjał w możliwości stworzenia okazji do porozmawiania z twórcami, zadania pytań i podjęcia się wspólnej refleksji nad tym, co się właśnie tutaj wydarzyło. Więc chcemy, żeby ten spektakl też jakby służył później jako taki materiał do pracy, właśnie w ramach klasy, szkoły, różnych grup wsparcia, żeby stał się też trochę takim tekstem terapeutycznym.
A w jaki sposób w ogóle filozofia i sztuka mogą dać siłę do pokonywania przeszkód?
To jest też interesujący wątek, bo kiedyś Fiodor Dostojewski powiedział, iż tylko piękno zbawi świat. I to jest coś, co na te czasy ma chyba jedną z takich najsilniejszych sił oddziaływania – sztuka. Dlatego iż w czasach współczesnych, gdzie wiele rzeczy jest relatywnych, gdzie każdy tworzy sobie własną prawdę, gdzie czujemy się osamotnieni, gdzie każdy jest twórcą w mediach społecznościowych, gdzie mamy masę możliwości, nie wiemy, co wybrać. Współcześnie sztuka ma uniwersalny język przekazu – w sali teatralnej na widowni mogą usiąść obok siebie osoby, które na co dzień w ogóle się nie zgadzają ze sobą, a tutaj siedzą obok siebie i to doświadczenie ich jednoczy. Można stwierdzić, iż ten przekaz, który otrzymują w teatrze, jest uniwersalny, bo on zawiera właśnie prawdy uniwersalne. Dobro, prawda, piękno, wolność, poszukiwanie sensu. Każdy spotyka się z tym sam, ale we wspólnocie. Czyli odwrotność tego, co mamy w ekranach – tam się spotykamy wszyscy, ale każdy jest sam. W swoim pokoju albo w swoim telefonie, mimo iż jest milion osób, czy tam miliardy. A tutaj jest odwrotne doświadczenie. Jesteśmy razem i mamy poczucie, iż jesteśmy razem jako wspólnota, ale każdy osobiście przeżywa i nie wiemy, co się dzieje u osoby obok, która nagle płacze na przykład, albo się wzrusza, co ona przeżywa, z czym się teraz spotyka. I myślę, iż to jest piękne i przez to można powiedzieć, iż teatr współcześnie ma bardzo dużą siłę nośną i możemy wykonać kapitalną pracę, by pomagać ludziom. o ile to będzie sztuka ambitna, prawdziwa i będzie dawała nadzieję. A myślę, iż „Synchronizacja w Birkenwald” jest właśnie takim dramatem i wydaje mi się, iż to jest właśnie coś na te czasy.
Historia dramatu Viktora Frankla przywróconego dziś widzom pokazuje, iż sztuka może być czymś więcej niż estetycznym doświadczeniem. Może być pytaniem o sens, a choćby doświadczeniem dającym nadzieję. „Synchronizacja Birkenwald” to nie tylko teatr, ale też zaproszenie do osobistej refleksji i spotkania się z tym, co w człowieku najgłębsze.
__
Roman Solecki – dyrektor Krakowskiego Instytutu Logoterapii, nauczyciel akademicki, pedagog, mediator, psychoterapeuta uzależnień, logoterapeuta, a także superwizor.