„To nie my, ale dobrze się stało”, czyli rosyjska propaganda o dronach nad Polską

polska-zbrojna.pl 3 часы назад

Z jednej strony oburzenie, iż Polska oskarża Rosję, choć nie jest w stanie przedstawić żadnych dowodów na poparcie swoich twierdzeń. Z drugiej – ledwie skrywana satysfakcja, iż polski, a szerzej także natowski system obrony powietrznej rzekomo zawiódł. W komentarzach do incydentu z minionej nocy kremlowska propaganda uprawia prawdziwą ekwilibrystykę.

Zdjęcie ilustracyjne

Najpierw tak zwane czynniki oficjalne. Po tym jak dzisiejszej nocy kilkanaście rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną, Kreml długo milczał. Dopiero kilka godzin po incydencie głos zabrał rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow. Indagowany przez dziennikarzy odparł, że... niczego nie będzie komentował, a adekwatnym adresatem tego rodzaju pytań jest rosyjskie ministerstwo obrony. Dodał przy tym, iż Polska i Zachód od dawna mają w zwyczaju oskarżać Rosję o akty agresji, nie przedstawiając przy tym żadnych dowodów. Niebawem swoje stanowisko zaprezentował wywołany do tablicy resort obrony. W komunikacie można przeczytać między innymi, iż w nocy co prawda prowadzony był intensywny ostrzał Ukrainy, ale rosyjskie dowództwo nie wytyczyło armii żadnych celów na terenie Polski. A bezzałogowce, które „rzekomo przekroczyły polską granicę” miały zasięg 700 kilometrów. I tu dostajemy pierwszą sugestię: „to nie my, to Ukraińcy”. W taką narrację gładko wpisał się Andriej Ordasz, rosyjski chargé d’affaires w Polsce, który rankiem został wezwany na rozmowę do naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po opuszczeniu gmachu MSZ w rozmowie z dziennikarzem RIA Novosti powtórzył twierdzenie Pieskowa o „braku dowodów”, po czym dodał, że... drony nadleciały od strony Ukrainy.

Oliwy do ognia dolał białoruski Sztab Generalny, który ustami swojego szefa, gen. Pawła Murawiejki oznajmił, iż w nocy, na skutek intensywnej wymiany ognia pomiędzy Rosją a Ukrainą, pewna liczba dronów wleciała na terytorium Białorusi. Część została strącona, część zaś ruszyła w stronę Polski, o czym jego ludzie niezwłocznie poinformowali Polaków. Oświadczenie można odczytać na dwa sposoby. Opcja numer jeden, dodajmy – chyba mało realna: Białoruś prowadzi swoją grę i chce przekonać Zachód, iż jest państwem przewidywalnym, godnym zaufania, trochę w kontrze do Rosji. Opcja numer dwa – znacznie bardziej prawdopodobna: Białoruś bierze udział w rosyjskiej prowokacji, dlatego stara się zaciemnić obraz wydarzeń. Sugeruje, iż wina może spoczywać po stronie Ukraińców albo... zadziałał ślepy los. Sam sygnał wysłany Polsce niczego nie zmienia. Przecież Kremlowi raczej nie chodziło o to, by drony dokonały na naszym terytorium poważnych zniszczeń. Bardziej zależało mu na sprawdzeniu reakcji polskiej armii, sojuszników, zasianiu strachu wśród mieszkańców, a jak się uda również pogłębieniu społecznych i politycznych podziałów.

REKLAMA

Przekaz oficjalnych organów, jak to zwykle w Rosji (i na Białorusi) bywa, został wzmocniony przez media, które wszak stanowią integralny element propagandowej machiny. W redakcyjnym komentarzu autorka wspomnianej już państwowej agencji RIA Novosti, Irina Alsknis podkreśla, iż w zasadzie nie ma znaczenia, czy drony były rosyjskie, ukraińskie, czy jeszcze inne. Ważniejszy jest fakt, że... obnażyły nieudolność polskiej obrony przeciwlotniczej. Bo na blisko 20 maszyn strącone zostały zaledwie trzy. A gdyby Rosja zechciała potraktować Polskę poważnie, to pewnie w rejonach wziętych na celownik nie zostałby kamień na kamieniu. Na tym jednak nie koniec. W dalszej części tekstu Alsknis sięga bowiem po stary chwyt, przećwiczony w odniesieniu do Ukrainy. Kolektywny Zachód – czymkolwiek ów mityczny twór by nie był – pcha narody wschodniej Europy do wojny z Rosją, chcąc ich rękami załatwić własne gospodarcze i geopolityczne interesy. Polska powoli zaczyna to rozumieć, dlatego na przykład nie zgodziła się na wysłanie sił stabilizacyjnych na Ukrainę. Musi jednak pamiętać, iż to właśnie na jej terytorium znajdują się szlaki, którymi transportowana jest broń dla Ukraińców, a przede wszystkim hub zaopatrzeniowy w Rzeszowie-Jasionce. A w przypadku dalszej eskalacji napięcia obiekty takie staną się dla rosyjskiej armii pełnoprawnym celem.

Rosyjska propaganda uskutecznia ekwilibrystykę godną linoskoczka, ale... to nic nowego. Kremlowska machina często opiera swe konstrukty na sprzecznych ze sobą tezach, ale przecież nie o logikę tutaj chodzi. Celem w przypadku „swojego” odbiorcy jest odwołanie się do pewnych głęboko zakorzenionych w jego głowie klisz i utwierdzenie go w przekonaniu, iż jakkolwiek by na rzecz nie patrzeć, słuszność leży zawsze po stronie Kremla. Inaczej w przypadku odbiorcy „obcego” - tu chodzi przede wszystkim o podkopanie morale i wywołanie strachu. Oczywiście przekaz płynący od ministerialnych urzędników i z kremlowskich mediów adresowany jest przede wszystkim do odbiorcy rosyjskiego. Rykoszetem dociera on jednak również na Zachód. Pół biedy, jeżeli poprzez krytyczne omówienie. Często bowiem bywa on powielany w mediach społecznościowych czy na niszowych portalach, które z takich czy innych powodów reprezentują prorosyjski punkt widzenia. Polska nie stanowi tutaj wyjątku. A wydarzenia takie jak nalot dronów sprzyjają nasileniu tego typu ataków.

Łukasz Zalesiński dziennikarz portalu polska-zbrojna.pl
Читать всю статью