Joseph de Maistre jest w pewnym sensie jedną z uczciwszych postaci w poczcie filozoficznych wrogów wolności człowieka. Wielu jego towarzyszy od knebla i kajdan udawało przed światem i przed sobą samymi kogoś, kim nie byli. Mianowicie przyjaciół wolności, tyle iż „oryginalnie” pojmowanej, co zwykle sprowadzało się po prostu do nazywania przez nich „wolnością” zwykłego, ordynarnego zamordyzmu. Maistre występuje zupełnie inaczej – z otwartą przyłbicą odrzuca wolność człowieka i wypowiada jej wojnę. Chociaż usiłuje tu i ówdzie określić wolność i łady z niej wyrastające jako „zło” czy „zepsucie”, to jednak wydaje się to być XIX-wiecznym wariantem tzw. trollingu, bo Maistre z trudem ukrywa świadomość tego, iż sam jest głosem zła i iż jest wypełnianiem roli adwokata mroku wręcz zachwycony.
Wyobraźcie sobie najbardziej „zakuty łeb” influencerskiej bańki amerykańskiego ruchu MAGA, zabierzcie mu nowoczesne „zabawki” w postaci telefona, internetu, tiktoka czy sztucznej inteligencji (czyli oddajcie mu piśmienność, której te „zabawki” go pozbawiły, okraszoną pewną dozą perfidnej elokwencji), cofnijcie w czasie o 200 lat i umieśćcie w realiach ówczesnej Europy, i oto stanie przed wami Joseph de Maistre, w całej okazałości. Myśliciel ten już przez współczesnych sobie był postrzegany jako skrajny dogmatyk, zatwardziały i fanatyczny stronnik absolutyzmu monarszego i średniowieczny w esencji papista, teokrata opierający projekt państwa na trzech instancjach: instancji papieża o przedłużonym ramieniu w postaci lokalnego Kościoła, instancji wiernego Kościołowi króla o władzy absolutnej oraz instancji kata dla całej reszty ludzi. Z tymi poglądami korespondowała wybuchowa, choleryczna natura, która wszelkie oznaki sprzeciwu czy próby nawiązania debaty topiła we wrzasku, wymachiwaniu rękami, zaczerwienionej gębie i wytrzeszczonych oczach.
Maistre był człowiekiem pierwszego pokolenia skrajnych konserwatystów, którym przyszło żyć już w świecie realnych postępów liberalnej reformy. Jego pisma były w gruncie rzeczy ostatnią i desperacką próbą uratowania świata umierającego feudalizmu. Jego furia, agresja i rozżalenie były produktami świadomości, iż jego team przegrywa właśnie na jego oczach mecz o wszystko. Nietolerancja była bazowym kodem jego myśli, więc jego chrześcijaństwo musiało być tylko fasadowe. W dzisiejszym świecie prawicowcy pozujący na chrześcijan, podczas gdy w tym samym czasie szerzą nienawiść i dyskryminację, optują za krzywdą słabszych i uprawiają segregację np. rasową, są na porządku dziennym. Maistre był ich pierwowzorem, ale swoich współczesnych, często współwyznawców, szokował oceanem pogaństwa i utylitarnym podejściem do wiary jako politycznego oręża, które skrywały się za cieniutkim ornamentem odgrywanej pobożności. Maistre wielu późniejszym akolitom różnych nurtów prawicy wskazał drogę od dogmatycznych założeń do tragicznych w potencjalnych skutkach konkluzji, od fanatyzmu do zbrodni realnej.
Był Maistre także reakcjonistą w tym sensie, iż jego myśl i żądania były reakcją na wydarzenia polityczne epoki: pierwsze liberalne reformy, lewicowe rewolucje i postęp idei monarchii konstytucyjnej. Domagał się więc, aby zniszczyć i wymazać wszystko to, co w polityce przyniósł schyłek XVIII w., a w filozofii w zasadzie całe to stulecie. Punktem kulminacyjnym jego ideowej formacji była naturalnie rewolucja francuska, jej atak na tradycyjne wartości i ład, egzekucja króla oraz jakobiński terror. Nienawiść wobec rewolucji ukształtowała w nim nienawiść wobec wszystkiego, co liberalne, wolnościowe, emancypatorskie czy demokratyczne. Co ciekawe, najmniej niechęci wzbudzili w myślicielu jakobini, bo chociaż ideologicznie pochodzili oni z innego uniwersum niż Maistre, to jednak do gustu przypadły mu ich metody, determinacja, siła ich władzy oraz przede wszystkim paniczny strach, jaki wzbudzili w poddanych. Oni „przynajmniej coś zdziałali – przynajmniej kogoś zabili”. Kat był ich oraz Maistre’a wspólnym mianownikiem.
Osiemnastowieczni filozofowie, zarówno ci liberalni, jak i ówcześni wrogowie wolności, sporo swojej refleksji poświęcali naturze rzeczy, w tym także naturze człowieka. Postulaty generalizujące w odniesieniu do ludzkiej natury oczywiście kiepsko się zestarzały, ale jednak do dziś budzą oni po stronie liberalnej sympatię ich założeniem, iż człowiek z natury ma skłonność czynić dobro, a przynajmniej powstrzymywać się od czynienia zła. Dla takiego człowieka w końcu bardziej przecież warto kruszyć kopie, walczyć o jego wolność, swobody, niezależność i przestrzeń do rozwoju. Taka istota zasługuje, aby żyć w wolności, a nie w niewoli. ale taki obraz człowieka Maistre odrzucił z całą stanowczością.
Dla niego człowiek jest istotą do cna przeżartą złem, zepsuciem, słabością, głupotą, występkiem, podłością i tchórzliwością. Puszczony samopas niechybnie wszystko zniszczy, spali, zniweczy. Maistre opiera się na wiedzy historycznej i wskazuje, iż nie bez powodu do czasów rzekomego nieszczęsnego błędu oświeceniowego wszystkie reżimy władzy, jakie powstawały na Ziemi, orientowały się na całkowite podporządkowanie i poddaństwo człowieka wobec nadrzędności, świętości i autorytetu. Człowiek musi być stale kontrolowany, karany, ograniczany, trzymany w ryzach, cuglach czy kajdanach, wręcz w pewnym sensie „kanalizowany”, aby do pewnego stopnia unikać chociaż niektórych tragedii i zniszczenia. Acz one i tak będą się wydarzać, co do tego skrajny pesymista Maistre nie ma żadnych wątpliwości. Wojny, pożoga, śmierć, eksterminacja ludów, cierpienie i nędza są nieuniknione. Ale częstotliwość takich dramatów rośnie wraz ze swobodą i wiedzą ludzi. Dlatego Maistre domaga się boskiej w swojej nietykalności władzy króla, władzy owianej nimbem tajemnicy i skrytości, swoistego misterium, do którego zbliżenie się przez zwykłego śmiertelnika natychmiast zakrawa na najgorsze świętokradztwo. Postuluje rozpowszechnianie ignorancji i ciemnoty, miast wiedzy i edukacji, tak aby owi zwykli śmiertelnicy choćby nigdy nie byli w stanie wykoncypować, iż mogliby mieć jakieś prawa, iż mogliby w ogóle choćby stawać wobec swojego władcy czy wobec jego urzędników i formułować jakieś oczekiwania!
Natura jest sceną rzezi, a dzieje spływają krwią. Wojna jest tak głęboko osadzona w naturze świata, iż stanowi jedno z jego zasadniczych praw, przez co staje się czymś o pierwiastku boskim. Racjonalne podejście kazałoby wojny unikać, ale kto się nim kieruje, zwykle przegrywa bitwy. Konflikty rozstrzyga się na własną korzyść irracjonalną, fanatyczną wiarą w swojego Boga, swojego króla, totalnym oddaniem siebie jemu. Ta wewnętrzna pewność własnej słuszności pcha do triumfu na polu walki. Życie ludzi, podobnie jak wojny, nie jest więc racjonalne, próby opisywania społeczeństw, ustrojów państw czy organizacji instytucjonalnej w sposób oparty o rozsądkową refleksję są potwornym błędem. System dziedzicznej monarchii absolutnej, wiara w to, iż akurat ten człowiek w koronie jest pomazańcem Bożym, iż jego potomkowie także będą wybrani do władzy z woli samego Boga, nie może przecież zostać uznany za racjonalny. Jednak doświadczenie historyczne pokazuje, iż właśnie ten ład ustrojowy okazuje się stabilny i trwały, istnieje od wieków, podczas gdy eksperymenty z alternatywnymi ustrojami (jak polska monarchia elekcyjna) padają jeden po drugim. Wszystko co racjonalne w końcu upada, a wszystko, co irracjonalne – trwa (instytucję monogamicznego małżeństwa Maistre wskazuje jako kolejny z przykładów).
Maistre odrzuca więc założenie, iż rozum jest panem wszystkiego, iż jest dobrym drogowskazem. Rozum prowadzi do wątpliwości, negowania, kwestionowania, falsyfikowania, postulatów zmian. Wszystko, co zbudował rozum, tenże sam rozum może w każdej chwili zniszczyć przez swoje dalsze „odkrycia”, a to jest niedopuszczalna chybotliwość. Ignorancja i ciemnota natomiast są filarami prawdziwie suwerennej władzy zwierzchniej, która może naprawdę nieskrępowanie rządzić. W pełni suwerenna władza musi oprzeć się na przyjęciu jej nieomylności, a prawdziwie i całkowicie nieomylne może być tylko słowo Boże.
Ład społeczny i polityczny pochodzić może tylko od Boga. Nonsensowna jest teza liberałów o umowie społecznej, ponieważ społeczeństwo musiałoby już istnieć przed jej zawarciem, aby owo zawarcie było możliwe. Nie ma także czegoś takiego jak natura i prawa natury. Wszystkie prawa, których istnienie można stwierdzić, pochodzą wyłącznie albo od ludzi, albo od Boga. Nie ma więc sensu dywagowanie o realiach tzw. stanu natury. Absurdem jest zakładanie, iż człowiek „rodzi się wolny”. Jedyne, co wiadomo, to fakt, iż ludzkie organizacje państwowe wywodzą się z mroków starożytności, a wszystko powstałe w wiekach starożytnych Maistre uznawał za dzieło Boga.
Ład społeczny utrzymać może tylko jedna z dwóch kotwic: religia lub niewolnictwo. Kościół chrześcijański opowiedział się za zniesieniem niewolnictwa dlatego, iż udało mu się stworzyć potęgę na tyle wielką i donośną, iż mógł słusznie uznać, iż utrzyma w ryzach ludzi formalnie wyzwolonych z niewolniczego stanu. W sytuacji słabnięcia autorytetu religii, koniecznym jest jednak powrót do niewolnictwa, jak w reżimie jakobińskim.
Dla tej decyzji jakobinów Maistre wykazał wiele zrozumienia. Gdy zabraknie nieprzeniknionej, niepojętej i tajemniczej otoczki świętości wokół spraw władzy, jedynym sposobem na powstrzymanie ludzi przed kwestionowaniem jej autorytetu jest terror. Zwykli śmiertelnicy muszą władzę podziwiać, szanować i się jej bać. Bojaźń Boża jest tutaj rozwiązaniem najłagodniejszym z możliwych i najlepszym. Gdy jednak jest niemożliwa, to strach trzeba zaszczepiać przykładnym okrucieństwem, arbitralnością z całą jej nieprzewidywalnością oraz drakońskimi środkami.
Aby pielęgnować ludzką ciemnotę należy unikać języka naukowego oraz jakiegokolwiek innego, który byłby jasny, klarowny i zrozumiały dla ludzi w dyskursie publicznym. Dobrym narzędziem jest łacina, ponieważ jest trudna, zawiła i irracjonalna pod niektórymi względami. Należy szerzyć uprzedzenia, stereotypy, a przede wszystkim zabobony. Wszystkie one nadają się do kontroli społecznych zachowań przez władzę, a ponadto obrosły zupełnie niesłusznie negatywnymi ocenami i postrzeganiem. Uprzedzenia, przesądy i zabobony są ukształtowanymi przez wieki irracjonalnymi poglądami. Jak wszystkie irracjonalne rzeczy są trwałe, a w dodatku wielokrotnie zweryfikowane w wielu okolicznościach przez życiowe doświadczenia kolejnych pokoleń.
Świat bezrozumu i zabobonów byłby doskonale trwały i urządzony, gdyby nie grupy ludzi, których Maistre nazywa „sektą”, których nienawidzi, zwalcza i których „pozbycia się” żąda. Do „sekty” myśliciel zalicza protestantów (zwłaszcza kalwinistów), prawników, pisarzy, dziennikarzy, naukowców i intelektualistów, a także – oczywiście – Żydów. Dalej rewolucjonistów i innych podkopujących władzę, reformatorów, ateistów i agnostyków, idealistów, wyznawców wolności czy równości, emancypatorów, zwolenników racjonalnej organizacji państwa i społeczeństwa, wszelkich udoskonalaczy. Nietrudno sobie wyobrazić Adolfa Hitlera organizującego swoje notatki w trakcie pisania „Mein Kampf”, który czerwonym ołówkiem zaznacza ważne akapity w dziełach Maistre’a, prawda? Jednak gdy nienawiść przywódcy Rzeszy przede wszystkim skupiła się na Żydach, to Maistre nienawiścią najcięższego kalibru otaczał naukowców i intelektualistów, zwłaszcza tych, którzy uprawiali swoje dziedziny na pewnym poziomie abstrakcji i uogólnienia, usiłując generować racjonalne prawidła do opisu świata i człowieka.
Maistre, co oczywiste, gwałtownie odrzucał ideę suwerenności ludu, obywatelskości, o jakiejkolwiek podmiotowości jednostki ludzkiej choćby nie wspominając. Typowym dla niego komentarzem do suwerenności ludu było stwierdzenie, iż choćby gdyby ta koncepcja źródła władzy była prawdziwa, słuszna czy uzasadniona, to powinno się ją skrzętnie ukryć przed ludźmi.
Siła fascynowała Maistre’a, jak każdego bodaj wroga wolności. Mógł się znacznie filozoficznie różnić od swoich towarzyszy od knebla i kajdan, ale ostatecznie spotykał się z nimi we wspólnym punkcie końcowym: kto potrafi zdobyć władzę i siłę, ten ma prawo ich używać z całą mocą i z Bożym błogosławieństwem. Jego pozycja sama w sobie jest dowodem na to, iż „Bóg tak chciał”, aby to właśnie on ową pełnię władzy dzierżył i podporządkowywał sobie poddany lud. Świat Maistre’a jest światem mroku i sekretów, skrajnej nierówności ludzi, ale też światem stawiającym stabilność, trwałość oraz pewność jutra na piedestale. Maistre wie, iż zadawanie ludziom cierpienia jest złem, ale ponieważ traktuje ludzi jako nośniki zła, to owo smaganie przysłowiowym batem po ich przysłowiowych grzbietach napawa go niemałą dozą satysfakcji i choćby radości. Maistre ochoczo „tapla się” w złu jego własnej filozofii. Uwielbia budzić grozę i przerażenie, ale sam jest człowiekiem do kości zatrwożonym wobec rozpowszechniania się światła wiedzy, nauki, rozsądku i refleksji wśród ludzi jego epoki. Odkąd poczuł ten strach, nienawidzi wszystkich za niego odpowiedzialnych. Pod pękającym w szwach gorsetem integrystycznego katolicyzmu Maistre upycha żywioł faszyzmu, którego jest wczesnym apostołem i który rozwinie się w pełni, gdy pogodzi się ze swoją pogańską naturą, a więc wykonując ten ostatni i chyba jedyny krok myślowy, którego Maistre nie wykonał, przez co nie był jeszcze faszystą w pełnym tego słowa znaczeniu. To jednak nie zwalnia go z współodpowiedzialności za zmarnowanie tak wielu żywotów ludzkich przez szaleństwo, które zaszczepiał w umysłach.