
Będąc nie młodą nauczycielką polskiego a zarazem już naciągniętą na członka Platformy, zostałam rzuconą przez Zbawcę tego kraju na kulejące finanse. Było to w tym czasie, gdy finansami rządził Vincent z Bydgoszczu, dysponujący angielskim paszportem. Ten angielski buchalter był dla Zbawcy konieczny, gdyż w naszej partii nie było nikogo, któren by się cokolwiek znał na finansach. Co innego na wydatkach…
- Idź Iza na te finanse, bo ten Vincent z Bydgoszczu nie może się ich doliczyć. Ty Iza, jako nauczycielka ze szkoły podstawowej numer 50 w Częstochowie, a więc kompletna dyletantka finansowa – spojrzyj swoim świeżym okiem dyletantki na te rachunki, które Vincent z Bydgoszczu mi, jako premieru przysyła – mówił mi wtedy nasz Zbawca, w którego do dziś wierzę jak w Zawiszę Bydgoszcz.
Tak jak Zbawca tego kraju zarządził, tak i ja zrobiła, pojawiając się w ministerstwie finansów, budząc powszechne przerażenie. Bo zbawca tego kraju rzucił mnie od razu na fotel wice-ministry, czyli z własnym gabinetem, sekretarką, niszczarką i z ekspresem do kawy – czego nigdy nie miała w szkole podstawowej numer 50 w Częstochowie. Ten ekspres był jak zbawienie, bo mogła ja się spotykać przy kawce i serniczku z Tereską - inną ministrą, którą nasz Zbawca rzucił na ministerstwo spraw wewnętrznych, czyli na dowódcę milicjanów.
Ale w ministerstwie finansów bynajmniej nie chowała się przed bandą urzędników, którzy codziennie przynosili mi jakieś rachunki. Ja te rachunki wrzucała do niszczarki – „bo co nie na papierze, to się zabierze” – jak mi mówiła koleżanka od biologii we szkole podstawowej numer 50. I tak, w krótkim czasie wykończyła ja tego Vincenta, któren musiał się wreszcie przyznać, iż „piniędzy nie ma i już nie będzie”. Tak się zakończyła moja pierwsza kariera w misji zbawcy tego kraju, któren w nagrodę stał się „Królem Europy”, kiedy go królem ogłosiła sama caryca Angela z RFN-u …
Obok innych członków naszy partii musiała ja czekać aż osiem długich i chudych lat, aż do władzy znów powrócił nasz Zbawca, co społeczeństwu 100 konkretów w 100 dni obiecał. I ja mu, jak te miliony znowu uwierzyła tym bardziej, iż w swoim gabinecie nasz Zbawca pokazał mi swoją czarodziejską różdżkę, mówiąc przy tem:
- Tym razem Iza, jako kompletną dyletantkę - rzucam ciebie na najbardziej wysunięty odcinek wojny w tym kraju – mówił, energicznie potrząsając swoją czarodziejską różdżką…
- Czyżby miało to być ministerstwo obrony? – wydukałam z siebie, zapatrzona w czarodziejską różdżkę…
- O nie Iza! Tym odcinkiem jest moja wojna z pacjentami, którzy niejednokrotnie udają raka, żeby tylko nie pojawić się na komisji śledczej! A to kosztuje mnie miliardy, które mogły by pójść na audyty, na śledztwa - na toalety w parkach, na jachty i kluby gejowskie, iż nie wspomnę o naprawieniu krzywd naszym bohaterom, którzy już za komuny walczyli z opozycją, która chce nas wyprowadzić z Europy! A poza tem – już Tygrys z naszego wiernego stronnictwa zgodził się na ministra obrony, gdyż – jako prawdziwy chłop z jajami - w wolnych chwilach będzie mógł się pochylić nad chłopem, którego zrównał z ziemią …
- To gdzie ja będę teraz rzuconą? – cicho zapytałam, wciąż wpatrzona w czarodziejską różdżkę naszego Zbawcy, co 100 konkretów w 100 dni obiecał…
- Rzucam teraz ciebie Iza na Ministerstwo Zdrowia, Szczęścia i Wszelkiej Pomyślności, gdyż jako kompletna dyletantka – nie zawiodłaś mnie, gdy byłaś rzuconą na Ministerstwo Finansów. Bo ty Iza, jako jeszcze większa dyletantka w zakresie medycyny – wystarczy, iż spojrzysz świeżym okiem kompletnej dyletantki na zbędne wydatki medyczne i problem, który teraz stanął – od razu zniknie!
Rzuciła ja się wtedy do kolan naszego Zbawcy, ale ten niespodziewanie i pośpieszne schował swoją czarodziejską różdżkę, gdy sekretarka zza uchylonych drzwi wykrzykła:
- Panie Premierze! Pani Basia przyszła!















