Охотники и ловцы

pch24.pl 22 часы назад

Nienawiść do myśliwych na polskim gruncie przypomina trochę nasz swojski antyklerykalizm. W obu przypadkach upust fobiom dają osobnicy o mentalności plebsu.

Antyklerykalizm polski jest przaśno-buraczany. Nadwiślański wróg Kościoła nie snuje filozoficznych dociekań, nie dzieli włosa na czworo w roztrząsaniu Zagadki Bytu, w uniesieniu nie wygraża pięścią Niebiosom. Nie, polskiego antyklerykała frapuje przeważnie model i rocznik samochodu kupionego przez proboszcza, a jego wyobraźnię rozpalają ploteczki, z kim mógł właśnie przespać się wikary. Statystyczny polski antyklerykał jest bowiem potomkiem chłopa pańszczyźnianego i zachował jego mentalność; patrzy na świat z wieczną pretensją, przez pryzmat własnych niezrealizowanych zachcianek.

Podobnie jest z myślistwem – gryzie niektórych w oczy, bo to rzecz elitarna i dość kosztowna. Przed wojną polował głównie ówczesny establishment, a zwykły gajowy był środowiskową szychą, jak nie przymierzając kolejarz. Ideologia lewactwa zaś żeruje na grzechach głównych. Grzech zazdrości odgrywa tu rolę niepoślednią. Jakobinizm i komunizm zyskały tylu zwolenników dlatego, iż obiecana równość polegała na gnębieniu tych, którym się powiodło. Mentalny komuch, kiedyś i dzisiaj, wcale nie marzy o powszechnej szczęśliwości; wystarczy mu, iż inni nie mają lepiej niż on.

Mentalny komuch uwielbia przy tym rozporządzać cudzymi finansami. Dlatego oburza go, iż taki myśliwy wydaje swe ciężko zarobione pieniądze na niezrozumiałe dla ogółu pasje, zamiast – jak reszta populacji – spędzać czas w niemrawym odrętwieniu, plotkując na „fejsie” albo oglądając wydzieliny Netflixa, z wielopakiem „browarów” w zasięgu dłoni.

Oporni na wiedzę

Myśliwi są przez współczesny świat znienawidzeni i jest to nienawiść ślepa. Brak w niej miejsca na racjonalne argumenty. Toż w obronie łowiectwa można by napisać grubą księgę, przytaczając mnogie dane o całorocznej pracy myśliwych na rzecz zwierzostanu (dokarmianie, zwalczanie chorób, odstrzał szkodników, walka z kłusownictwem i tak dalej). Można by też wspomnieć o kulturotwórczej roli łowiectwa, o malarstwie Juliana Fałata, Józefa Brandta, Juliusza, Jerzego i Wojciecha Kossaków, o fotografiach Włodzimierza Puchalskiego, o literackich przewagach księdza Robaka, Zbyszka z Bogdańca, Stasia Tarkowskiego i Tomka Wilmowskiego. Można byłoby przywołać mnóstwo innych racji, od wychowania młodzieży w duchu przygody, okazji do obycia się z bronią palną, aż po prozdrowotne adekwatności dziczyzny.

Ale kto dzisiaj czyta grube księgi? Przestrzeń publiczna zdominowana jest przez chóralne skamlenie o mordowaniu biednych zwierząt, myśliwych zaś ogłasza się zwyrodnialcami ogarniętymi szałem lub dla odmiany zimnymi, pozbawionymi uczuć psychopatami. Decydentom spędza sen z oczu świadomość, iż w rękach myśliwych znajduje się dobre trzysta tysięcy sztucerów i śrutówek, bo zadaje to kłam pseudomądrościom w rodzaju: Dać Polakom broń, to się pozabijają.

Hipokryzja totalna

Dlaczego to myśliwi denerwują gawiedź, a nie, dajmy na to, wędkarze czy rybacy? Toż liczba rybich egzystencji, kończących żywot w sieciach i na haczykach wielokrotnie przekracza ilość odstrzeliwanych saren, dzików czy jeleni.

Czemu oburzenia nie wywołują powszechnie dostępne dla zwykłego śmiertelnika „mordercze” spreje przeciw kleszczom i komarom, muchołapki, a niechby i trutki na myszy? Taka lampa owadobójcza jest przecie ilościowo bardziej śmiercionośna niż najcelniejszy sztucer.

Tak się składa, iż wygadani „przeciwnicy zabijania zwierząt” w ogromnej większości nie są wegetarianami. Oburza ich polowanie dla pozyskania dziczyzny, ale już nie zafoliowany wyrób wędlinopodobny, jaki co dzień kupują w osiedlowej sieciówce. A choćby zaprzysięgły wróg spożywania mięsa – czy może powiedzieć, iż ani razu nie korzystał z uboju „gadziny”? Czy nigdy nie kupował produktów pochodzenia zwierzęcego – choćby karmy i leków dla domowych ulubieńców, kosmetyków, wyrobów medycznych, kremów pielęgnacyjnych, piłek, rakiet tenisowych, strun do instrumentów…? Czy nigdy nie był beneficjentem stosowania nawozów organicznych i polepszaczy gleby albo filtrów powietrza, także zawierających zwierzęce „odpady”?

Wycie o litość

Żaden łowiecki temat nie wzbudzał ostatnio takich emocji, jak wilki. Pamiętam, jak dziecięciem będąc, gdzieś tak w epoce „późnego Gierka” czytałem z przejęciem artykuł zatytułowany efektownie Wycie o litość. Traktował on o wilkach, których liczebność w Polsce autor szacował na raptem dwieście sztuk. W tekście padły znane argumenty, iż wilcze plemię, już wtedy objęte ścisłą ochroną, pełni rolę naturalnego selekcjonera, odławiając jedynie zwierzynę słabszą i chorą.

Cóż, wilki wyły o tę litość skutecznie, skoro dziś ich liczba zbliża się (wedle danych GUS) do czterech tysięcy osobników. Ile tysięcy saren, jeleni, zwierząt domowych i pośledniejszego płazu zapłaciło żywotem za tak dynamiczny rozwój liczebny pogłowia drapieżników – o tym „obrońcy zwierząt” taktownie milczą. Odmawiają także dyskusji o perspektywach, te zaś niekoniecznie będą wesołe.

Czytam relację leśniczego z Puszczy Augustowskiej, raportującego, iż na jego terenie na skutek ataków wilczych watah populacja jeleni skurczyła się do jednej trzeciej w porównaniu do stanu z lat osiemdziesiątych. Czytam, iż w jednym tylko roku Pańskim 2021 wilki zagryzły w Polsce: 972 psy, 786 owiec, 138 krów, 86 kóz, 9 koni. Czytam raport zespołu profesora Johna Linnella, który w latach 2002–2020 udokumentował 491 przypadków w 21 krajach pogryzienia przez wilki ludzi, w tym 26 ofiar śmiertelnych (są w tym dziele smutne polonica – pokąsanie czterech osób, w tym dwojga dzieci w wieku 8 i 10 lat, w Bieszczadach i w Puszczy Noteckiej). Czytam wypowiedzi ludzi przerażonych, bo wilki pojawiają się koło ich domów, choćby w biały dzień.

I co? Czy takie informacje skłoniły decydentów do rozważenia, czy tych basiorów i wader nie jest może trochę za wiele? I czy nie jest prowokowaniem nieszczęścia to, iż czują się one zbyt pewnie? Gdzie tam! W 2021 roku Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska opublikowała niezłomną deklarację: Wilk jest i pozostanie gatunkiem ściśle chronionym.

Niewiele miesięcy później w powiecie przemyskim odnaleziono szczątki człowieka częściowo pożartego przez wilczą zgraję. Przyczyny zgonu nie ustalono (nie wiadomo, czy wilki uśmierciły nieszczęśnika, czy „tylko” dobrały się do jego zwłok). Jednak nikt z decydentów nie zapytał miejscowych, jak im się żyje z myślą, iż w ich najbliższym sąsiedztwie biega dziki zwierz, co już zakosztował ludzkiego mięsa.

Jesteśmy narodem, który w swoich wyborach preferuje emocje, nie rozum. Dlatego nasza historia była taka, a nie inna. Brakuje miejsca na zdrowy rozsądek. Wymarzona sytuacja dla „zwrotnicowych”, którzy dzięki medialnej wajchy kierują uczucia publiki na nowy, „słuszniejszy” tor. Dlatego dawną wilczą histerię (że wilki to krwawe monstra, które trza wystrzelać do nogi) łatwo zastąpiła druga skrajność – iż to takie milusie stworzonka, prześladowane przez prawdziwych ludzkich drapieżców; w dodatku przepełnione (ach, jakież to romantyczne!) tak zwanym zewem wolności. Sytuacji nie sprzyja fakt, iż statystyczny „obrońca zwierząt” w całym swym życiu nie widział wilka na oczy, chyba iż w zoo albo w telewizji.

Hycel nasz partyjny

Kiedyś pewien polityk niepośledniego szczebla dał mi się pociągnąć za język, o czym się też właśnie w jego partii gada.

Tym razem gadali o myśliwych. Mój rozmówca, sam łowca, przeżył z tego powodu nieliche załamanie. Oto dzielnie perorował na ichnim forum w obronie łowieckiej braci, podając stosowne argumenty, w tym konieczność regulacji zwierzostanu poprzez adekwatnie zaplanowany i przeprowadzony odstrzał. Jego rozmówcy zgodzili się, iż owszem, rzeczona konieczność strzelania zachodzi, ale iż myśliwi nie są tu wcale potrzebni. Toż wystarczy zatrudnić do tego pracowników, w każdej gminie i w każdym powiecie (takich najemnych „cyngli”), a ci już przeprowadzą eksterminację „braci mniejszych”…

Ot, kwintesencja myślenia partyjnych poprawiaczy świata. Zamiast samofinansującego się myślistwa, które nie kosztuje podatnika ani grosza, lepiej będzie wziąć na etat ileś tam setek czy tysięcy, za przeproszeniem, hyclów. No tak, prywatna inicjatywa, jako niezależna od państwowych decydentów, jest niepewna i podejrzana w naszym umęczonym kraju, co najmniej od czasów Bieruta. A zwierzobójca na państwowym wikcie zawsze będzie posłuszny aktualnej władzy, której zawdzięcza robotę. Przy tym ileż to nowych, ciepłych posadek dla partyjnych kumpli!

Ktoś zauważy bystrze, iż taki najmita może nie mieć bladego pojęcia o zasadach selekcjonowania zwierzyny – w końcu łowiectwo to nie tylko umiejętność zgrania muszki ze szczerbinką i pociągnięcia za spust. Ba! Życie nauczyło nas, iż w kraju nad Wisłą protegowany aktualnej władzy równie udatnie może pełnić obowiązki gminnego hycla, jak i dyrektora szpitala albo i grubej szychy w jakimś ministerstwie bądź też srogiego wizytatora w dowolnej instytucji państwowej. Wszędzie tam będzie się wykazywał równą (nie)kompetencją.

Lewi i prawi

Lewactwo może mieć różne sztandary i obediencje, ale nie różni się celami. Lewizna spod znaku rewolucyjnej czerwieni, unijnych gwiazdek czy wybrakowanej tęczy jest na swój sposób uczciwa – występuje bowiem z podniesioną przyłbicą. Istnieje jednak mentalna kryptokomuna z upodobaniem wymachująca narodową flagą, profanująca barwy Bieli i Czerwieni do załatwiania swoich geszeftów i szwindli. Prawi nam patriotyczne frazesy, ale łatwo ją rozpoznać po owocach – nie różni się bowiem wcale od jawnych „postępaków” w takich kwestiach jak myślistwo, dostęp Polaków do broni, mniemana wyższość interesu ukraińskiego nad polskim, a także rozmaite tęczowe sylwestry czy „kompromisowe” podejście do mordowania dzieci nienarodzonych.

Toż nie lewactwo „volks-unijne”, ale ugrupowanie rzekomo „patriotyczne” wystartowało z niesławną Piątką dla zwierząt, dzięki której zamierzało zarżnąć gałąź gospodarki trochę z myślistwem spokrewnioną – polskie futrzarstwo. Bo futrzarze znad Wisły byli prawdziwą potęgą w branży, drugą w Europie, a trzecią na świecie. Dawali pięćdziesiąt tysięcy miejsc pracy i zasilali budżet miliardami złotych. Komuś to przeszkadzało, więc ugrupowanie tytułujące się dumnie „dobrą zmianą” posłusznie zadeklarowało chęć unicestwienia prężnego obszaru gospodarki.

Ale w imię czego? Toż było wiadomo, iż na miejsce zrujnowanych (przez własny rząd!) polskich przedsiębiorców natychmiast wskoczą ich koledzy po fachu z USA, Holandii czy Ukrainy. Dlatego służby winny starannie prześwietlać polityków zgłaszających takie pomysły – czy naprawdę kieruje nimi ideologiczny fanatyzm, czy może zwyczajnie wzięli od kogoś w łapę za wykoszenie z rynku polskiej konkurencji?

Jednakże naród gładko łyknął ckliwe wyjaśnienie, iż Piątka dla zwierząt to pomysł jednego starszego pana, co lubi sobie pogłaskać ulubionego kotka. Czy należy się dziwić, iż później Lechici równie spokojnie przełknęli próbę zamordowania rodzimego rolnictwa poprzez niekontrolowany import ukraińskich produktów rolnych? A gdy oficjalne kłamstwa już zdemaskowano, kiedy wykazano, iż obrona rolników to nie rosyjska narracja – czy którykolwiek z decydentów poszedł do kryminału za ten przekręt? A może chociaż elektorat przejrzał na oczy?

Ech, takie rzeczy to nie u nas. Z Polakami można wszystko…

Andrzej Solak

Tekst został opublikowany w dwumiesięczniku „Polonia Christiana” – nr 104 (maj-czerwiec 2025)

Aby zamówić numer zadzwoń: +48 12 423 44 23

Читать всю статью