Unia Europejska coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości. Najnowsza deklaracja Marty Kos, unijnej komisarz ds. rozszerzenia, wpisuje się w ten trend. Kos ogłosiła, iż Ukraina powinna zostać pełnoprawnym członkiem Wspólnoty najpóźniej do 2029 roku — czyli do końca bieżącej kadencji Parlamentu Europejskiego.
Mimo iż kraj ten od lat walczy z wojną, korupcją i niestabilnością instytucjonalną, Komisja Europejska forsuje jego akcesję w ekspresowym tempie. I robi to bez względu na coraz wyraźniejszy sprzeciw niektórych państw członkowskich.
Według Marty Kos Ukraina i Mołdawia są gotowe do otwarcia pierwszego klastra negocjacyjnego z UE. Z formalnego punktu widzenia wystarczy zgoda Rady UE. Z praktycznego — decyzja ta całkowicie ignoruje głosy krytyczne płynące z wielu stolic europejskich, w tym Budapesztu, który jasno mówi: Ukraina nie spełnia podstawowych kryteriów członkostwa.
Kos, stosunkowo świeża twarz w unijnej administracji (pełni funkcję komisarza ds. rozszerzenia od 2024 roku), prezentuje podejście bezkompromisowe i oderwane od konsensusu. Słoweńska polityk, związana wcześniej z liberalnymi kręgami, jawnie deklaruje, iż „nie można dłużej odwlekać” przyjęcia Ukrainy do UE — choćby jeżeli oznacza to obejście sprzeciwu poszczególnych państw.
Weto Węgier? Bruksela ma to w nosie
Premier Viktor Orbán złożył jasną deklarację: jego rząd nie poprze akcesji Ukrainy, wskazując na zagrożenia dla rolnictwa, gospodarki oraz bezpieczeństwa narodowego. Węgry od lat zwracają uwagę na łamanie praw mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu oraz brak reform w zakresie rządów prawa.
Ale dla Kos i innych eurokratów to nie ma znaczenia. Jak zapowiedziała, Komisja Europejska pracuje nad mechanizmami, które pozwolą „ominąć sprzeciwy bilateralne”. Innymi słowy: jedno państwo nie będzie mogło już zablokować rozszerzenia — choćby jeżeli ma uzasadnione obawy. To nie tylko uderza w zasadę jednomyślności, która od początku istnienia UE była fundamentem wspólnotowych decyzji, ale też rodzi pytania o demokrację i poszanowanie suwerenności państw członkowskich.
Zwolennicy szybkiego wciągnięcia Kijowa do UE wskazują, iż Ukraina wdraża reformy, zwłaszcza w zakresie walki z korupcją. Ale czy faktycznie? Raporty organizacji międzynarodowych, jak Transparency International, pokazują, iż Ukraina wciąż znajduje się w ogonie Europy, jeżeli chodzi o przejrzystość i skuteczność instytucji publicznych. Służby specjalne mają nadmierny wpływ na życie polityczne, a oligarchowie przez cały czas kontrolują media i gospodarkę.
Ponadto kraj znajduje się w stanie wojny. Jakie będzie bezpieczeństwo granic Unii po przyjęciu państwa w konflikcie? Co z kosztami odbudowy, które szacowane są na setki miliardów euro? Tego typu pytania pozostają bez odpowiedzi.
Zamiast realistycznego podejścia, UE wybiera politykę gestów i deklaracji. Kos twierdzi, iż członkostwo Ukrainy to „gwarancja pokoju i stabilności w Europie”. Ale dla wielu państw członkowskich to raczej zapowiedź głębokich podziałów, destabilizacji i finansowego ciężaru, który może zagrozić spójności całej Unii.
Marta Kos wpisuje się w nową falę brukselskich technokratów, którzy zamiast słuchać obywateli i państw członkowskich, wolą forsować własną wizję Europy — niezależnie od kosztów i ryzyka. Jej kadencja dopiero się zaczęła, ale już teraz widać, iż rozszerzenie UE stanie się polem poważnych konfliktów, nie tylko na linii Bruksela–Budapeszt, ale również wewnątrz społeczeństw coraz bardziej zmęczonych brukselską megalomanią.