Dwie agresje, dwie okupacje

polska-zbrojna.pl 2 часы назад

Gestapowcy nie zastali mnie w domu, aresztowali moją mamę i młodsze rodzeństwo (…). Mnie pozostawili kartkę z ostrzeżeniem, iż albo dobrowolnie zgłoszę się do urzędu pracy, albo moja rodzina za mnie odpowie – mówi Józefa Rybak, w czasie wojny łączniczka AK. Kombatanci w rozmowie z Piotrem Korczyńskim opowiadają o wrześniu 1939 roku i ataku Armii Czerwonej.

Ojciec, doktor Stanisław Augustyn, awansował na majora Wojska Polskiego i kiedy wybuchła wojna, pełnił funkcję lekarza pułkowego w 1 Pułku Strzelców Podhalańskich w Nowym Sączu. Tutaj też 31 sierpnia 1939 roku widziałyśmy go z mamą i młodszą siostrą po raz ostatni. Pamiętam jego słowa, którymi się ze mną żegnał: „Helu, jesteś mądrą i rozsądną dziewczynką, oddaję pod twoją opiekę chorą mamusię i młodszą siostrzyczkę. Opiekuj się nimi, ja idę na wojnę”. Ojciec przeżył walki i wrócił do Nowego Sącza. Myśmy już wtedy, po ewakuacji rodzin wojskowych na Kresy, były w Brzeżanach okupowanych przez Sowietów. Mama bezskutecznie starała się u nich wyprosić pozwolenie na powrót do Nowego Sącza.

Tymczasem ojciec znalazł się na celowniku gestapo. Aresztowano go za to, iż miał magazynek z amunicją do pistoletu, i pod zarzutem posiadania broni rozstrzelano 8 grudnia 1939 roku. A musi pan wiedzieć, iż ojciec z czasu I wojny światowej posiadał specjalny glejt nietykalności. Widniały na nim podpisy dwóch cesarzy – niemieckiego Wilhelma II i rosyjskiego Mikołaja II. Ten dokument otrzymał za zorganizowanie w neutralnym pasie przyfrontowym szpitala epidemicznego, w którym leczył żołnierzy obu stron konfliktu. Gestapowcy tego glejtu nie uszanowali, jednak pozwolili ojcu wysłać do Berlina petycję o ułaskawienie. Niestety, przyszło ono za późno – 24 godziny po egzekucji...

Helena Augustyn (ur. 23 czerwca 1923 roku w Brześciu nad Bugiem), po ewakuacji Armii generała Władysława Andersa z ZSRS powołana do Pomocniczej Służby Kobiet, a następnie oddelegowana do Afryki. W ugandyjskim Masindi – jednym z największych obozów dla polskich uchodźców – pracowała jako nauczycielka.


Cios ze wschodu

Wcześnie rano pamiętnego 17 września usłyszeliśmy warkot silników – od strony Rakowa. Myśleliśmy w pierwszym momencie, iż to odgłosy samolotów niemieckich i z racji tego, iż gorzelnia miała wysoki komin, zaczęliśmy się obawiać, iż obiorą sobie ją za cel bombardowania. Wyszliśmy z domu i zobaczyliśmy na drodze oddział kawalerii. „Skąd polska kawaleria zza sowieckiej granicy?” – to była nasza pierwsza myśl. Jak podjechali bliżej, to już wszystko stało się jasne... Kiedy przejeżdżali obok nas, nagle padł strzał. Nie wiem, czy to był strzał ze strażnicy, czy strzelał któryś z sowieckich kawalerzystów, ale wtedy Sowieci otworzyli ogień w stronę strażnicy.

Palba połączona z seriami z karabinu maszynowego trwała krótko i agresorzy pojechali dalej. Potem dowiedzieliśmy się, iż w strażnicy zginął wtedy jeden z naszych żołnierzy, a jeden był ranny. Po kawalerii na drodze do Rakowa pojawiły się kolumny zmotoryzowane – przede wszystkim ciężarówki, niedaleko przejeżdżały też czołgi. Niestety, Sowieci mieli przytłaczającą przewagę.

Witold Grzybowski „Kot” (ur. 4 kwietnia 1928 roku w Moskorzewie, powiat Włoszczowa), ułan 2 szwadronu z 27 Pułku Ułanów należącego do Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK porucznika cc Adolfa Pilcha „Góry”, „Doliny”, następnie żołnierz 25 Pułku Piechoty AK Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej.


Losy brata nigdy nie zostały wyjaśnione

Mój ojciec, Bronisław, pracował w biurze fabryki włókienniczej w Żyrardowie. Można więc powiedzieć, iż pochodzę z urzędniczej rodziny i jak na ówczesne czasy – wiodło nam się niezgorzej. Niestety, wojna przerwała tę passę, a mnie zabrała dzieciństwo i starszego brata. We wrześniu 1939 roku miałem 14 lat. W rejonie Żyrardowa doszło do dramatycznej walki, w której kompania naszego wojska starała się powstrzymać napór przeważających sił nieprzyjaciela. Niemcy dosłownie ją zdziesiątkowali, a w odwecie za ten opór rozstrzelali później 20 żyrardowskich notabli. Wielu mieszkańców, w tym moją rodzinę, wypędzili z miasta w szczere pole. Koczowaliśmy na nim przez dwa dni i dwie noce o chłodzie i głodzie. Pozwolono nam wrócić do miasta, ale spokoju już nie zaznaliśmy. Jak wspomniałem, najstarszy brat, Tadeusz, który służył w kawalerii, nie wrócił z frontu do domu – prawdopodobnie zginął w walce. Jego losy nigdy nie zostały wyjaśnione. Natomiast ojciec wraz z moim starszym o dwa lata bratem zostali wywiezieni na przymusowe roboty do Rzeszy. Zobaczyłem ich dopiero po wojnie.

Eugeniusz Stefankiewicz (ur. 27 marca 1925 roku w Żyrardowie; zm. 15 lutego 2025 roku w Łodzi), major w stanie spoczynku, żołnierz ZWZ/AK w latach 1940–1945 w Podkowie Leśnej, w Kedywie w Milanówku i placówce zrzutowej „Tasak” w Izdebnie Kościelnym.


Zgłosiłam się, aby ratować rodzinę

W pierwszych dniach niemieckiej agresji Tarnów był ciężko bombardowany przez Luftwaffe. Bomby spadły także na Wolę Rzędzińską, bo przez nią biegła ważna trasa kolejowa Kraków – Przemyśl. Naloty spowodowały pożary i ofiary śmiertelne, a później zaczęła się okupacja i moje ucieczki przed wywózką na roboty do Niemiec. Kiedy po raz piąty nie stawiłam się na wezwanie do Arbeitsamtu, a gestapowcy nie zastali mnie w domu, aresztowali moją mamę i młodsze rodzeństwo: siostrę Wiktorię i brata Mariana, i osadzili w tarnowskim więzieniu. Mnie pozostawili kartkę z ostrzeżeniem, iż albo dobrowolnie zgłoszę się do urzędu pracy, albo moja rodzina za mnie odpowie... Zgłosiłam się i trafiłam kolejny raz do aresztu.

Nie pamiętam już dokładnie, ile dni w nim przesiedziałam. Mojej celi pilnował jeden i ten sam granatowy policjant. Któregoś dnia nad ranem zapytałam go, czy mogę iść za potrzebą do toalety. Zgodził się i odprowadziwszy mnie, czekał na korytarzu pod drzwiami. Kiedy wyszłam, jego nie było! Widocznie także skorzystał z będącego obok męskiego WC. Błyskawicznie dopadłam drzwi na korytarz – były otwarte! Miałam ogromne szczęście, bo i kolejne drzwi otworzyły się przede mną, a za nimi był krótki korytarz, którym wybiegłam prosto na ulicę! Byłam znowu wolna, ale moją rodzinę przez cały czas trzymali w więzieniu jako zakładników. Pomógł nam wtedy profesor Śliż, Ślązak zatrudniony jako tłumacz w Zakładzie Konfekcji Rippolda w Tarnowie. Dzięki jego staraniom otrzymałam wreszcie świadectwo pracy, które chroniło mnie przed wywózką na przymusowe roboty, a mama z siostrą i bratem zostali zwolnieni. W tymże zakładzie pracowałam jako szwaczka, szyjąc... ubrania robocze dla przymusowych robotników.

Józefa Rybak z domu Ciochoń „Jaśmin” (ur. 6 grudnia 1924 roku w Woli Rzędzińskiej), łączniczka placówki AK „Genowefa”, następnie Batalionu „ Barbara” 16 Pułku Piechoty AK, po wojnie nauczycielka języka polskiego i historii w szkołach podstawowych w Szczecinie.


Fragmenty wywiadów z weteranami II wojny światowej przeprowadzonych przez Piotra Korczyńskiego dla „Polski Zbrojnej” i „Polski Zbrojnej. Historii”.

Rozmawiał: Piotr Korczyński
Читать всю статью