Rosja przeprowadziła na Polskę atak dronowy trwający przez całą noc - od około 22.00 do niemal 7 rano. Część dronów zestrzeliła polska i natowska obrona powietrzna, część spadła na nasze terytorium.
NATO potwierdziło: to nie był "incydent" ani pomyłka, to był celowy atak, który miał kilka celów: sprawdzić reakcję Polski i NATO, ale też śmiertelnie nas wystraszyć. Rosja liczyła na wybuch paniki - ale Polacy zachowali spokój, głównie dzięki szybkiej i bardzo profesjonalnej reakcji rządu i wojska.
Na atak zareagowała cała polska klasa polityczna, nie wszyscy jednak tak samo.
To, co najbardziej rzuca się w oczy po dwóch dniach od ataku - to proputinowska reakcja polskiej prawicy, zwłaszcza PiS i Konfederacji.
I znaczące milczenie Jarosława Kaczyńskiego
Gdzie jest prezes PiS? Dlaczego, jako lider największej partii opozycyjnej nie zabrał głosu i nie opowiedział się jednoznacznie po stronie Polski, udzielając wsparcia polskiemu rządowi i wojsku? Dlaczego Kaczyński nie jest solidarny z premierem i szefem MSZ?
Kaczyński wypowiedział jedno jedyne zdanie "to jest atak na Polskę", stwierdzając tym samym po prostu fakt, któremu nie dało się zaprzeczyć, ale nie było go w sejmie na historycznym przemówieniu premiera po ataku - przyszedł do parlamentu, dopiero gdy opuścił go Donald Tusk.
Małostkowość Kaczyńskiego dała Putinowi upragniony sygnał: atak nie sprawi, iż zniknie tak podsycana i wywoływana celowo przez Rosję nienawiść. Swoją reakcją Kaczyński upewnił Putina, iż może być spokojny: on, prezes PiS osobiście zadba, żeby podziały i wrogość przez cały czas istniały i miały się dobrze, choćby w obliczu możliwej wojny.
Kim trzeba być, jak myśleć, by w sytuacji zagrożenia we własnym kraju bardziej dbać o podsycanie własnych obsesji niż okazanie solidarności w obliczu zagrożenia?
A wszystko to w sytuacji gdy wiadomo, iż wywołanie w Polsce chaosu i podziałów jest jednym z głównych celów Moskwy, naszego śmiertelnego wroga.
Dwie główne narracje, które rosyjska propaganda uruchomiła już w pierwszych chwilach po ataku, brzmiały: "to były drony Ukraińskie - bo Ukraina chce wciągnąć Polskę w wojnę" oraz "Polska i NATO nie zdołają się obronić". I je z kolei powielali bardzo gorliwie, jeden do jednego, politycy Konfederacji z Mentzenem na czele.
Wtórowała im Telewizja Republika (która moim zdaniem już dawno powinna stracić koncesję), która zamiast rzetelnie informować, roznosiła kremlowską narrację o słabości państwa polskiego.
Takie zachowanie mediów i polityków trzeba uznać za mówienie językiem Moskwy i stwarzanie zagrożenia. I moim zdaniem to właśnie jest bardzo dobry moment, żeby państwo polskie zaczęło rozliczać gwałtownie i z całą surowością wszystkich, którzy mówią w Polsce językiem Moskwy.
Rosyjska dezinformacja powinna wreszcie zacząć być w Polsce surowo karana - ze szczególnym uwzględnieniem polityków i dziennikarzy, ponieważ oni są opiniotwórczy, to ich słowa i czyny są przykładem dla wyborców i niosą się najszerzej.
Musimy mieć świadomość, iż tym atakiem Rosja przetestowała nas nie tylko militarnie, ale i politycznie. Zgadzam się z wieloma ekspertami, według których największą słabością NATO i UE nie jest brak pieniędzy, wojska czy technologii, ale (często) brak woli politycznej.
Owszem, wczoraj Polska i NATO zdały egzamin śpiewająco, ale patrząc szerzej staje się jasne, iż samym odstraszaniem, które polega na reagowaniu na cudze ataki, Rosji się nie zniechęci. Żeby wygrać z Rosją trzeba też inicjatywy, tupetu i odwagi.
Skoro Rosja zdecydowała się zaatakować Polskę - nie boi się. Ani NATO, ani Ameryki.
Warto zaznaczyć, iż swoją reakcją prezydent Trump pokazał, iż jest sojusznikiem Putina, a nie Polski i NATO i dowiódł, iż z całą pewnością nie jest gwarantem naszego bezpieczeństwa. Przeciwnie - zważywszy na jego ostatnie ruchy - polityka USA pod jego rządami zaczyna stanowić dla nas zagrożenie.