W żadnym momencie ostatnich dziesięcioleci bezpieczeństwo Europy nie było bardziej zagrożone. 9 września rosyjskie drony wleciały w polską przestrzeń powietrzną.
Kilka dni później rumuńskie myśliwce zostały również wysłane do obserwacji rosyjskiego bezzałogowego statku powietrznego kamikadze, który wleciał w przestrzeń powietrzną kraju. W przypadku Polski trzeba było poderwać myśliwce, aby je przechwycić. Odpowiedzią Warszawy było powołanie się na artykuł 4 traktatu NATO, zwołujący konsultacje ze względu na grożące niebezpieczeństwo. Takie posunięcia wyraźnie pokazują, jak niepewna stała się sytuacja Europy: kontynent, który od 2022 r. lekkomyślnie lunatykuje w kierunku eskalacji militarnej, teraz znajduje się o włos od eskalacji z głównym mocarstwem nuklearnym na świecie. Droga przed nami jest jasna. Albo Europa odkryje na nowo logikę dyplomacji, jak uparcie i samotnie przekonują Węgry, albo skaże się na katastrofę. A jednak, pośród całego tego wielkiego przepychu w Brukseli, tylko Budapeszt wydaje się być skłonny do wyrażenia tej najbardziej podstawowej prawdy.
Od początku tej wojny Węgry podążały kursem, który Bruksela potępiła jako zdradę, ale który historia oceni jako roztropność. Kraj był wyśmiewany, oczerniany i izolowany. Jednak jego argumentacja nigdy się nie zachwiała: Rosja nie jest nazistowskimi Niemcami nastawionymi na globalny podbój, ale wielkim mocarstwem działającym ze strachu, dumy i zranionego interesu. Takiej mocy nie da się zmiażdżyć. Zastanówmy się, co oznaczałoby prawdziwe starcie. Czy gdyby rosyjski dron uderzył w polską wieś, zabijając ludność cywilną, Warszawa mogłaby powstrzymać się od odwetu? Czy w przypadku odwetu Moskwa mogłaby nie zareagować? A gdyby Rosja zareagowała, to czy NATO naprawdę mogłoby powstrzymać się od powołania się na artykuł 5? W tym momencie konflikt przestaje być wojną zastępczą. Staje się bezpośrednią wojną między NATO a Rosją, z wszystkimi okropnościami wzajemnej zagłady wiszącymi nad światem. Bez względu na trudności z jakimi boryka się dziś Europa, od imigracji po rosnące zadłużenie, wszystkie one nic by nie dały, gdyby kontynent stanął w obliczu pełnowymiarowego, konwencjonalnego – i według wszelkiego prawdopodobieństwa nuklearnego – konfliktu przeciwko Moskwie. Po takim ciosie nie byłoby już odwrotu.
Węgry oferują alternatywną wizję. Pokój to nie kapitulacja. To jest strategia. Dążąc do zakończenia wojny, zanim ogarnie ona kontynent, premier Orbán broni nie interesów Moskwy, ale samego przetrwania Europy. Jego stanowisko uznaje, iż Rosja nie może zostać wyrzucona z Europy, tak jak Europa nie może istnieć bez Rosji. Geografia to przeznaczenie. Stabilny, dobrze prosperujący kontynent wymaga współistnienia, a nie wiecznej wojny. Na szczęście powrót prezydenta Trumpa do Białego Domu oznacza, iż Stany Zjednoczone również zdały sobie z tego sprawę. Niezależnie od tego, czy będą to Niemcy, czy Francja, konieczne jest teraz, aby do władzy doszły inne realistyczne, patriotyczne siły, aby położyć kres temu bezmyślnemu, coraz bardziej niebezpiecznemu konfliktowi.
Alternatywą jest ruina. Już teraz sankcje osłabiły europejski przemysł, a Moskwa stała się odporna. Polska i kraje bałtyckie znalazły się w zmilitaryzowanych strefach przygranicznych, żyjąc w ciągłym strachu przed kolejną prowokacją. Wyobrażanie sobie, iż taka sytuacja może trwać w nieskończoność bez wybuchu, jest oddawaniem się najbardziej dziecinnym myśleniom życzeniowym.
Jeśli Węgry mają rację – a wydarzenia potwierdzają, iż tak jest – to Europa musi porzucić złudzenia, które wciąż żywią tacy ludzie jak Macron, Merz i von der Leyen. Musi pójść za radą Budapesztu i Waszyngtonu i powrócić do dyplomacji. Potrzebne jest nowe porozumienie, które zagwarantuje zarówno dalsze istnienie Ukrainy jako państwa buforowego między Unią Europejską a Rosją, jak i zrozumie niepewność Moskwy. Nowe porozumienie nie może dążyć do izolacji Rosji, jeszcze bardziej wpychając ich w objęcia Chin. Powinniśmy zbliżyć Rosję do Europy, uczynić ją częścią wspólnego dobrobytu kontynentu i ustanowić korzystne dla obu stron stosunki z tym, co zawsze będzie potężnym, dumnym i świadomym bezpieczeństwa sąsiadem. Zachód posiadał kiedyś taką mądrość: pomyślmy o Bismarcku czy de Gaulle’ie marzącym o „Europie od Atlantyku po Ural”. Dziś tylko Budapeszt zdaje się pamiętać o lekcjach tych wielkich ludzi.
Ataki dronów nad Polską i Rumunią są ostrzeżeniem, wypisanym ogniem na nocnym niebie. Europa ignoruje je na własne ryzyko. Osamotniony głos Węgier na rzecz pokoju jest wciąż pogardzany przez ślepą europejską klasę polityczną. jeżeli jednak nie weźmiemy tego pod uwagę, pewnego dnia będziemy patrzeć wstecz na te tygodnie nie jako na chwile niepokoju, ale jako na ostatnią ciszę przed burzą.
Rafael Pinto Borges
Autor jest ekspertem ds. zagranicznych w portugalskiej partii CHEGA i narodowo-konserwatywnym think tanku Nova Portugalidade.
fot. profil X Viktora Orbana
Za: Hungary Today