Donald Trump i klata Rejtana – „To ja” Andrzeja Dudy

news.5v.pl 13 часы назад

– O co chodzi temu gościowi, który leży i pokazuje klatę – zapytał Donald Trump, wskazując na obraz.

– To nasz bohater Tadeusz Rejtan, protestuje przeciwko zgodzie na rozbiór Polski – odparł Andrzej Duda. Chwilę po tym Trump zwrócił uwagę Dudzie, iż do Polski statki ze skroplonym LNG mogłyby popłynąć także z USA.

– jeżeli zaproponujecie dobrą cenę – odparł Duda.

Churchill mawiał, siadając do swoich wspomnień, iż historia będzie dla niego łaskawa, bo sam ją opisze. Ten nie tylko polityczny, ale i literacki geniusz, a zarazem król autopromocji, stał się wzorcem dla wielu pokoleń przywódców i polityków starających się, by zostali zapamiętani tak, jak oni tego chcą, albo po prostu po to, by nie zapomniano o ich zasługach. Dołączył do nich prezydent Andrzej Duda, który właśnie opublikował swoje wspomnienia zatytułowane „To ja”, a teraz z godnym podziwu zapałem intensywnie je promuje.

Jeśli ktoś liczy na to, iż czytając wejdzie w świat porachunków, brudów polityki, sztuki robienia kiełbasy, by nawiązać do słynnego porównania Bismarcka, to się zawiedzie. jeżeli jednak chce poznać sporą część kulisów i okoliczności decyzji politycznych i zobaczyć, jaką rolę odegrał ten właśnie prezydent, będzie zadowolony.

„To ja” dobrze się czyta i wydaje się opowieścią dość szczerą, choć, jak przystało na tego rodzaju literaturę – autopromocyjną.

„To ja” i „to my”


Lech Kaczyński, wojna na Ukrainie (w tym relacje z Wołodymyrem Zełenskim), Donald Trump. To trzy dla mnie najważniejsze i najciekawsze wątki książki zawarte w nazwiskach. W nich wszystkich Andrzej Duda odegrał niebagatelną rolę. Duda prowadzi nas przez meandry trudnych, zmiennych relacji z żywiołowym Zełenskim i zaskakująco wręcz bliskich relacji z Donaldem Trumpem, wiecznie traktującym rzeczywistość transakcyjnie, wiecznie robiącym biznes, tak jak teraz na Alasce.

A co z Lechem Kaczyńskim, który przecież o Trumpie jeżeli choćby słyszał, to wątpliwe by się nim interesował, bo nie była to jeszcze znacząca postać świata polityki? Z książki – i nie tylko z niej – można odnieść wrażenie, iż adekwatnie prezydentura Andrzeja Dudy była przedłużeniem prezydentury tragicznie zmarłego prezydenta z pięcioletnią przerwą na rząd. choćby patrząc po niektórych obsadach personalnych w kancelarii i BBN, to się potwierdza.

„To ja” nie zawiera spisu nazwisk, ale Lech Kaczyński jest jedną z najczęściej pojawiających się postaci, pomimo iż książka dotyczy okresu sprawowania prezydentury przez Dudę, a nie jest pełnym życiorysem byłego już prezydenta.

Lech Kaczyński na prawicy traktowany jest z ogromną nabożnością, także dlatego, iż tak wypada, ale oddanie Andrzeja Duda pamięci swojego byłego szefa jest bardzo autentyczne. Widziałem to nie tylko podczas lektury tej książki.

Wiele spraw było po prostu kontynuacją tamtej kadencji. Choć niektóre pokazują, jak skomplikowane jest dziś tłumaczenie, kto ma zasługi, a kto przeszkadzał. Tak jest w przypadku gazoportu i wielu innych inwestycji. Tu znowu prezydent tłumaczy choćby nie „to ja”, a „to my”. Sprawa nie jest prosta, bo przecież długotrwałe projekty łapały się na różne rządy i różnych partnerów za granicą, przede wszystkim w USA.

Andrzej Duda opisuje choćby moment powstania amerykańskiej bazy antyrakietowej w Redzikowie, którego zainicjowanie było kontynuacją działań sprzed lat, inicjowanych w dużym stopniu przez pałac prezydencki. Pierwsze rozmowy na jej temat toczył Witold Waszczykowski, jeszcze jako wiceminister spraw zagranicznych za pierwszych rządów PiS, a potem prezydencki minister. Projekt wstrzymano za prezydentury Baracka Obamy, a potem do niego powrócono.

Czy to Donald Trump, czy Obama na finiszu nadał mu ponownego przyspieszenia? To dyskusyjne. Budowa bazy przypadła na całość rządów PiS, ale się przeciągała i ostatecznie ukończono ją i otwarto za czasów PO.

Andrzej Duda pisze z goryczą o patrzeniu na przecinającego wstęgę Radosława Sikorskiego, który jego zdaniem budowę blokował. Przytacza też słowa Lecha Kaczyńskiego, który mówił, iż powstanie tej bazy da nam pewność, iż nie jesteśmy w rosyjskiej strefie wpływów.

Znacząco mało obecny na kartach wspomnień prezydenta jest za to Jarosław Kaczyński. Wśród ponad 250 ilustracji prezes PiS, ostatecznie niekwestionowany lider obozu, który wyniósł Andrzeja Dudę do władzy, występuje na jednej: wraz z bratanicą Martą Kaczyńską pod upamiętnieniem poświęconym jej ojcu Lechowi w gazoporcie w Świnoujściu.

Andrzej Duda wspomina o trudnych, a choćby „bardzo trudnych” relacjach podczas dziesięcioletniej prezydentury. Ale przyznaje też, iż Kaczyński to prawdziwy lider, który potrafił odważnie działać w sytuacjach, w których choćby prezydentowi „jeżyły się włosy na głowie”.

Mam wrażenie, iż książka prezydenta daje duże pole interpretacyjne, a zdolność odczytywania znaczeń jest prawdopodobnie wprost proporcjonalna do stopnia wtajemniczenia.

Skuteczne dostojeństwo


Andrzej Duda nie ucieka w książce od tematów prywatnych, ale też nimi nie epatuje. Możemy się dowiedzieć jak wyglądały jego oświadczyny, chwila narodzin córki, a także dlaczego Agata Kornhauser-Duda tak rzadko udzielała się w mediach. Były prezydent przyznaje, iż żona ma bardziej liberalne poglądy niż on, ale tak naprawdę po prostu wiedziała do czego zdolne są media.

Wygląda na to, iż stanowiło to dla byłej głowy państwa pewien problem, ale nie miał argumentów po tym jak próbowano grać wobec pierwszej damy choćby wątkami antysemickimi. Dlatego żona prezydenta zapowiadała mu, iż nie udzieli żadnych wywiadów, bo „oni kłamią i manipulują”.

Andrzej Duda gorzko i przytomnie konstatuje, iż doprowadziło to do jeszcze bardziej opłakanych skutków, bo osobę stroniącą od mediów te uznały za bezbronną ofiarę. Prezydentową ataki najpierw bolały, „zaciskała zęby”, jak pisze prezydent, potem się przyzwyczaiła.

Andrzej Duda ma dystans do siebie i to jest cecha, która zaskarbiła mu także sporą sympatię. Jak wspomina, jeszcze w czasie pracy w Kancelarii Lecha Kaczyńskiego, będąc ostatecznie bardzo ważnym urzędnikiem, założył sobie konto na popularnym wówczas portalu „Nasza Klasa”. Szef bezpieczeństwa wybija mu to z głowy, a prezydent przyznaje, iż odpowiedzialnością wówczas nie błysnął.

Ale to w sumie opowieść człowieka spełnionego i zadowolonego z siebie. Ostatecznie książkę kończą zdjęcia i opis oprowadzania Karola Nawrockiego po pałacu prezydenckim. Niektórzy z urzędników Andrzeja Dudy pozostają. Tego komfortu nie miał w polskiej polityce nikt. Karol Nawrocki nie miałby szans, gdyby większość wyborców nie doceniła i tej głowy państwa. To Andrzej Duda zapewnił w dużym stopniu prawicy szanse na powrót do władzy, co ta nie zawsze docenia.

Ale to nie wszystko. Prezydent w Polsce nie dysponuje „własnymi mediami”, a obozy wpływające na opinię publiczną dzielą się na te, które sprzyjają obecnym premierom bądź ich potencjalnym konkurentom.

Prezydent nie dysponuje też tak rozbudowaną aparaturą propagandową jak rząd – funduszami, które zawsze zawierają środki na promocję, pieniędzmi ze spółek Skarbu Państwa i masą innych narzędzi. Ma trochę środków symbolicznych, może zaprosić, pozwolić dotknąć swojego majestatu, zignorować, czasem obśmiać, jak Dudowie zrobili to w przypadku obecnego rzecznika MSZ w 2020 roku.

Dlatego choćby media przychylne traktują głowę państwa z dostojeństwem, ale nieco pobocznie w stosunku do szefów rządów. Jak się okazuje, szczególnie w kwestiach polityki zagranicznej, często niesłusznie.

Dla Polski dobre relacje Dudy z Trumpem, ale też nienajgorsze z Joe Bidenem, okazały się najważniejsze z perspektywy naszego bezpieczeństwa, czyli rzeczy najważniejszej. Andrzej Duda postanowił to opisać i zrobił to ciekawie, choć wciąż brak wnikliwego wywiadu z byłym już prezydentem. Póki co „To ja” jest lekturą obowiązkową dla osób chcących dobrze rozumieć polską politykę i kulisy geopolityki.

Wiktor Świetlik


Przydacz w ”Graffiti” o negocjacjach Trumpa z Putinem: Prezydent Nawrocki zachęcał Trumpa do twardego językaPolsat NewsPolsat News


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas

Dołącz do nas
Читать всю статью